Wielki Piątek 1794 r.
Modlitwa.
O dobry Boże i Ojcze, który jesteś samą miłością i jedynym źródłem wszelakiego dobra, Ty, który usilnie troszczysz się o nas we wszelkich naszych potrzebach, a szczególnie w tych, które dotyczą dobra naszej nieśmiertelnej duszy, Ty, który zatem od najdawniejszych czasów przemawiałeś do ludzi przez Swoje dzieła, przez wewnętrzny głos ich serca i przez nawoływania oświeconych przez Ciebie mężów - oto my, świadomi tego, że nie potrafilibyśmy dać temu posłuchu, stosując się do Twej woli, jesteśmy teraz zgromadzeni, aby wspólnie świętować pamiątkę największego z Twoich dobrodziejstw, żeś posłał Jezusa Chrystusa; żeś nie tylko Go posłał, lecz również wydał Go za nas, że w Nim, przez Jego życie i śmierć wszystko dopełniłeś, co było konieczne dla naszej poprawy, dla naszego pocieszenia, dla naszej pełnej wiary w Twoją dobroć i łaskę tak, że teraz nie potrzebujemy już niczego więcej poza tym, co sami winniśmy uczynić. Niech także uroczystość tego dnia, tak ważnego dla naszej chrześcijańskiej wspólnoty, będzie dla nas błogosławieństwem. Ty znasz nasze myśli i uczucia, z którymi dziś przed Tobą stajemy. Spraw by temu spośród nas, którego zaprzątają rozmaite obce myśli, godny czci, święty przedmiot naszego dzisiejszego nabożeństwa objawił się jasno, w całej swej wartości. Temu, który nie został jeszcze porwany wielkością tego dobrodziejstwa, wlej w duszę promień przekonania, oświeć jego umysł, aby rozpoznał Twoją miłość w Chrystusie i obudź serce do żarliwego uwielbienia Twojej wiecznej dobroci. A nam wszystkim daj serca silnie poruszone do czynienia wszelkiego dobra i wypełnione tą prawdziwą wdzięcznością, do której zdolni jesteśmy jedynie względem Ciebie i która przed Tobą tylko zyskuje swą wartość. Amen.
Wstęp.
Kto jest zaznajomiony z historią tego dnia, ze wszelkimi jej okolicznościami, ten, wspominając je, doświadczy różnych następujących po sobie myśli i odczuć. Myśli o tym, czego z Bożą pomocą może dokonać człowiek oraz o głębinach zepsucia i niegodziwości, w których jest on w stanie się pogrążyć; uczucia podziwu i miłości, pogardy i obrzydzenia. Kto natomiast patrzy mniej na przedmioty, a bardziej na intencję, u tego szybko łączą się wszystkie te różne myśli w jednej: Kochajmy Go, ponieważ On pierwszy nas umiłował. I wszystkie te odczucia łączą się w jedno: składajmy Mu dzięki, ponieważ uczynił On wielkie rzeczy dla nas. Ta wspólna zachęta do prawdziwej i serdecznej wdzięczności będzie przedmiotem naszych dalszych rozważań.
Tekst: 1 Kor 11,26
Zasadę tę przekazał apostoł wspólnocie w Koryncie właściwie przy pewnej sposobności, ponieważ czuł się w potrzebie dać jej wszelkie zalecenia o właściwym sprawowaniu i celu świętej Wieczerzy. Nie miałem żadnych wątpliwości, aby ją odnieść do nabożeństwa tego dnia, które przecież pośród nas również zostało ustanowione na pamiątkę śmierci Jezusa. Z tego względu owocem dzisiejszego dnia muszą być zarówno postawy, jak i odnowione dobre postanowienia, które powinny pojawić się przy spożywaniu tej wieczerzy. Chcemy zatem, wdzięczni Jezusowi, obudzić w nas wolę głoszenia Jego śmierci. Rozpatrzmy zatem najpierw, co mamy rozumieć pod pojęciem »głoszenia«, by potem móc przekonać się, że jest ono najprawdziwszym i najlepszym wyrazem naszej wdzięcznej postawy.
Część pierwsza.
Głoszeniu śmierci Jezusa nie powinno się nadawać ograniczonego sensu, obejmującego wyłącznie posługę nauczycieli religii, gdyż w takim przypadku Paweł Apostoł nie wzywałby do tego wszystkich chrześcijan. W rzeczywistości każdy, kto pragnie okazać swoją wdzięczność za miłość Chrystusa, który samego siebie za niego wydał, ma tę posługę dającą tytuł do głoszenia. Ale nie tego, czym religia powinna i może być dla ludzi, lecz tego tylko, czym ona była dla niego samego, tego, jak dobroczynnie wpływała na jego duszę, jak często jeszcze szuka on w niej rady i pociechy, licząc również i w przyszłości na jej pokrzepienie i dobroczynną moc. Łączy się z tym po pierwsze to, że nie wstydzimy się religii Jezusa, którą On ustanowił i przypieczętował swoją śmiercią. Nie chcę myśleć o tym, że żyjemy w czasach, w których, zgodnie z powszechną opinią, chrześcijaństwo jest dużo bardziej niż kiedykolwiek zaniedbywane i pogardzane; ta smutna myśl nie powinna zakłócać naszej przepełnionej wdzięcznością modlitwy. Chcę tylko zatrzymać się przy tym, co nigdy chyba nie było inne niż jest i zawsze takie pozostanie. Każdego dnia wyznajemy, że jesteśmy chrześcijanami i nikt nie bierze nam tego za złe, ponieważ większość pogardzających religią właściwie nie czyni nic innego. Ale jak tylko okaże się, że czyjaś religijność nie wyraża się jedynie w słowach i nie polega tylko na zewnętrznym pielęgnowaniu zwyczajów, lecz jest ważną sprawą jego serca, to wtedy nigdy nie zabraknie ludzi, którzy pytać będą ze współczującą ciekawością, podobnie jak owa służąca, odźwierna Piotra: „Czy może i ty jesteś jednym z nich, czy naśladujesz również tamtego Jezusa Galilejczyka?”
Kto zdoła wtedy odpowiedzieć podobnie jak Piotr: »Nie, przysięgam, nie znam tego człowieka«, ten uchyla się od swojego świętego obowiązku głoszenia śmierci Jezusa. A jednak jest to, niestety, nazbyt powszechne. Kto ochoczo nie unika sytuacji, w których mógłby być zapytany przez ludzi o odmiennych zapatrywaniach o swoje wewnętrzne przekonania? Kto chętnie sam nie wywodzi owych przekonań przed ludźmi ze swojego własnego rozumu i swojego własnego serca, będąc jednocześnie świadom, że zawdzięcza je przede wszystkim zbawczemu nauczaniu Jezusa? Pomyślcie sobie, że zostalibyście zaskoczeni w jednym z tych rzadkich, ale tym bardziej błogosławionych momentów, kiedy nie tylko modlą się usta, nie tylko rozum składa w jedno kilka myśli lub serce jąkliwie wypowiada niektóre pobożne życzenia, lecz cała dusza zajęta jest Bogiem; kiedy jesteśmy wypełnieni żywym przekonaniem i nadzieją, których stałość jako największy klejnot wypraszamy od Niego, kiedy z serca ślubujemy niezachwianie naśladować Chrystusa, z powodu czego w tamtej chwili bylibyśmy w stanie przyjąć najbardziej gorzkie cierpienia. Dość już określeń tego, co mam na myśli, każdy chrześcijanin musi to znać z własnego doświadczenia – ale wyobraźcie sobie, że będąc w owym stanie, kiedy cała wasza istota wyraża najwyższe uczucie, zaskoczeni zostalibyście pytaniem: „Przyjacielu, co ci jest? Cóż robiłeś?” Czy wtedy nie unikalibyście wstydliwie odpowiedzi? Czy nie chcielibyście zaprzeczyć? Prawdą jest, że nie powinniśmy afiszować się z naszą religią i ujawniać wszystkich sekretów religijnego serca przed tymi, którzy jej nie rozumieją; lecz niech daleki będzie od nas wszelki strach przed ludźmi. Czy zaprzeczać dobrodziejstwom Tego, który się za nas ofiarował? Dlaczego nie mielibyśmy wyznać: Tak, idę za Jezusem, opieram na Nim swój pokój, swoje przekonanie, swoją nadzieję. Dlaczego nie mielibyśmy wyznać: stan, w którym mnie właśnie zastałeś, był rozkoszą najpiękniejszego i najsilniejszego uczucia, którego udziela nam religia. Tak właśnie głosimy Chrystusa i Jego śmierć, na miarę tego, co ludzie mogą pojąć. Nie powinniśmy zatem bać się słów: ktokolwiek zaprze się mnie przed ludźmi, tego zaprę się także przed moim Ojcem niebieskim, gdzie bowiem moja nauka i moja miłość nie przyniosły jeszcze szczerości, prawdy i odwagi, tam nic nie zdziałały, tam dusza jest mi jeszcze obca.
Ale nawet jeśli ludzie nie pytają o powód naszych przekonań i uczuć, to przecież patrzą na nasze czyny, a to daje nam najpiękniejszą okazję do głoszenia pośród nich śmierci Jezusa. Dlaczego mielibyśmy ukrywać, że cnota, jaką posiada prawdziwy chrześcijanin, jest na świecie rzadkością; cnota, która jest praktykowana nie dlatego, że zbieżna jest z naszymi naturalnymi skłonnościami, lub dlatego, że można dzięki niej coś zyskać, która nie pochodzi z żadnego nieczystego źródła i nie jest zmącona żadną obcą domieszką. Taka cnota, gdy tylko zostanie dostrzeżona, staje się przedmiotem uwagi; jawi się większości jako niewyjaśnialna zagadka, lecz jakże rzadko daje właściwe rozwiązanie ten, który mógłby je dać. Fałszywa skromność przypisuje ją jedynie wychowaniu i przykładowi, osłabiając przez to w oczach ludzi godność przynależącą prawości. Pewien rodzaj pogrążonej w sobie pogardy dla ludzi w ogóle ignoruje pytanie: cóż to za duch, który żyje w Tobie? Częstokroć szlachetna duma przypisuje wszelkie dobro jedynie własnemu rozumowi i sile myśli o obowiązku i powinności. Nie zaprzeczajmy tym motywacjom, ani nie lekceważmy ich siły, dlaczego mamy się ich wstydzić, podając inną przyczynę, którą uznajemy za konieczną. Co zatem kształci nasz rozum i nasze poczucie obowiązku i prawa? Co pozwala nam poskromić nasze skłonności? Co jest najszlachetniejszą podporą, najbardziej zaufaną przyjaciółką naszego rozumu? Jest nią prawdziwa religia, prawdziwe chrześcijaństwo. Kto nie chce rozpoznać w sobie tego najbliższego źródła wszelkiego dobra, tego chciałbym zapytać, jak ongiś pytał Chrystus: Pokaż mi monetę Twojej cnoty; czyj jest to obraz, czyj napis? Kto jest wzorem tej cnoty? Czy nie jest to Jezus z Nazaretu? Jaki jest jej charakter? Czy nie jest to duch zaufania Bogu, powszechnej miłości, panowania nad sobą i czy religia Jezusa wpierw nie tchnęła tego w Ciebie? Zatem, Mój Drogi, nie wzbraniaj się, nie ulegaj zwątpieniu, czy słuszne jest głoszenie Chrystusa jako przyczyny Twojej śmierci pośród ludzi; daj Mu tylko to, co do Niego należy.
Do głoszenia śmierci Jezusa przynależy jednak jeszcze coś więcej. Niektórzy ludzie oddają nauczaniu Jezusa należny mu szacunek, a jednak boją się głosić śmierć Jezusa; wstydzą się przyznać do siły doznań, jakie wywołuje w nich wspomnienie cierpienia i śmierci naszego Zbawiciela. Każdy chrześcijanin pojmuje, iż śmierć Jezusa to wydarzenie, które musiało mieć jakiś wielki cel, ważny dla całej ludzkości, o którym każdy ma swoje własne wyobrażenie. Jakkolwiek niezwykle ważne jest, abyśmy myśleli o tym tylko w sposób, który godny jest Boga i Chrystusa i istotne jest także dla chrześcijaństwa, aby nikt nie narzucał innym jako koniecznych swoich własnych wyjaśnień tego, co mówi Pismo, tak wiele jednocześnie kryje się tu rzeczy, których moc jest dla każdego rozpoznawalna, i jest to tym właśnie, co mamy głosić. Tak, wyznajmy przed całym światem, że śmierć Jezusa pomnaża naszą wiarę i czyni ją niezachwianą, ponieważ pokazuje nam, jak wielkie w Chrystusie było przekonanie o świętych prawdach, które przypieczętował swoją śmiercią. Wyznajmy, że łzy, które wylewamy z powodu cierpienia Jezusa, nie są zwyczajnymi, bezowocnymi łzami rozdrażnionych uczuć. Myślimy o Nim jak o ziarnie, które musiało zostać wysiane i musiało obumrzeć, aby przez jego śmierć powstało wielkie, obfite, pobłogosławione przez Boga żniwo, dzięki któremu i my jesteśmy zakorzenieni i możemy zielenić się i dojrzewać w tej glebie, jaką jest Królestwo Boże. Widzimy Go jako umierającego przyjaciela i nauczyciela, którego ostatnie prośby są dla nas tym bardziej święte, iż z naszego powodu były ostatnimi, a owym ostatnim napomnieniom i przykazaniom poddajemy się tym chętniej, że On sam je wypełnił z największą wytrwałością aż po śmierć na krzyżu. Zaś Jego ostatnie westchnienia i słowa poruszają nasze serca nie tylko do pustego współczucia, lecz do świętego ślubu najwierniejszego posłuszeństwa i najgorliwszego naśladowania. Widzimy Go jako tego, który miał nauczyć nas rozumieć i odczuwać naszą relację do Boga, a którego śmierć była tym samym najpewniejszym znakiem całkowitego wypełnienia tej nauki. W ten sposób zdecydowanie usuwa On wszelkie wątpliwości i obawy, wszelką mroczną nieufność i wszelki strachliwy dystans wobec Boga.
Część druga.
Wszystko to jest w sumie treścią tego, co apostoł mógł rozumieć przez głoszenie śmierci Jezusa, do którego nas zachęcał. Poświęćmy teraz kilka słów refleksji nad tym, że jest ono jednocześnie najprawdziwszym i jedynym wyrazem naszej wdzięczności wobec Niego. Będę mógł pozwolić sobie przy tym na zwięzłość, gdyż sprawa jest bardzo prosta i wystarczy, że odwołam się do waszych własnych uczuć. Wielu ludzi ma jednak błędne wyobrażenie o wdzięczności, tak jakby polegała ona na zwykłej odpłacie. Są przekonani, iż wystarczy, że wyświadczą przysługę podobną do tej, którą im wyświadczono. Ale nie jest to jeszcze wdzięczność. Bowiem taka prosta rekompensata odbywa się zwykle bez udziału serca. I nawet jeśli chcemy w ten sposób uspokoić tylko nasze sumienie, to w tym przypadku nie ma takiej możliwości. Któż może odwdzięczyć się Panu lub wyświadczyć przysługę Chrystusowi? Lepszym rodzajem rozpoznania jest to, które wyraża się poprzez uważność i posłuszeństwo, a także poprzez dążenie do właściwego zrozumienia sygnałów od naszych dobroczyńców i przewidzenia ich życzeń, co i tak nie ma tutaj zastosowania.
O ile w przypadku innych ludzi możemy, poprzez nasze bezinteresowne działania, z pewnością przynieść im korzyść, pokazując, iż gorliwie zabiegamy o ich dobro, podejmując wszelkiego rodzaju starania, o tyle, kiedy jesteśmy posłuszni przykazaniom Chrystusa, kiedy pełnimy wolę Boga, zawsze jest to tylko nasze własne dobro, na rzecz którego w ten sposób działamy, jak więc zatem można powiedzieć, że rozpoznanie jest źródłem tych działań? Prawdziwa wdzięczność sama w sobie również nigdy nie polega na zewnętrznych działaniach, ale płynie z wnętrza, z serca; jest ciągłym uczuciem dobroczynności, radosnym uznaniem zależności naszego szczęścia od usposobienia dobroczyńcy, skłonnością do tego, by nigdy nie rozkoszować się, nie kierując jednocześnie swych myśli ku źródle rozkoszy. Zewnętrzne słowa i czyny wdzięczności nie mogą być niczym innym, jak tylko mimowolnym, wywołanym całkowicie samoistnie upustem tych intencji. Prawdą jest również, moi przyjaciele, że musimy powrócić do dziecięcej prostoty, aby być takimi, jakimi powinniśmy być. Jak dziecko wyraża wdzięczność? Otóż zanosi to, czym zostało obdarowane swoim znajomym i towarzyszom zabaw, pokazując im, jak korzystać z tych podarków i jak się samo nimi cieszy. Szczęście odczuwa tylko wtedy, gdy może z miłością i pewną dumą wymienić imię osoby, od której otrzymało te prezenty. A jak postąpili ci dotknięci nieszczęściami ludzie, których Chrystus podczas swojego życia uwolnił od ziemskich cierpień? Poszli i głosili wszędzie, jak wielkie rzeczy uczynił dla nich Jezus z Nazaretu, sprawiając, iż Jego chwała niosła się po całej okolicy. To są przykłady, które musimy naśladować, czyniąc to z tym głębszym przynagleniem serca i tym autentyczniejszą gorliwością, im większe jest dobrodziejstwo, które stało się naszym udziałem. Jeśli więc w naszych duszach jest żywa wiedza o tym – stanie się to samo z siebie, że głosić będziemy śmierć Jezusa pośród ludzi, jak mówi apostoł, w porę i nie w porę, głuchym i słyszącym, w dobrych i złych okolicznościach, tym, którzy ją cenią i tym którzy jej nie cenią, tym, którzy uczestniczą w źródle naszego szczególnego szczęścia, i tym, którzy pytają o to z próżnej tylko ciekawości.
Oto co, moi przyjaciele, chciałem wam powiedzieć na ten temat; lecz chciałbym Was jeszcze poprosić o kilka chwil uwagi, abym mógł też powiedzieć Wam o czymś innym. Oprócz głoszenia śmierci Jezusa, które jest obowiązkiem każdego chrześcijanina, istnieje u nas jeszcze wyjątkowy urząd, głoszący Chrystusa i jego naukę, urząd, który, jeśli tylko był właściwie sprawowany i wykorzystywany, zawsze przynosił wiele dobra. Wiecie, że jeden z waszych nauczycieli, który sprawował ów urząd przez tak wiele lat dla waszego zadowolenia i duchowego zbudowania, nie może już go wykonywać, gdyż jest obciążony wiekiem i chorobą. A ja zostałem wybrany, aby zastępować go w urzędzie, dopóki jest z nami. Chętnie sam powiedziałby wam o tym, co istotne w związku z tą zmianą, i poleciłby mnie waszej miłości, aby oszczędzić mi uciążliwego trudu mówienia samemu i we własnej sprawie, jednak stan jego zdrowia na to nie pozwolił. Wiecie, kim mam być i co czynić wśród was, wykonując ten urząd: mam was coraz lepiej nauczać o prawdach religii, z delikatną mocą mam wykorzeniać błędy i uprzedzenia, gdziekolwiek takowe dostrzegę, powinienem starać się coraz bardziej rozbudzać w waszych sercach miłość do wszystkiego, co jest sprawiedliwe i dobre, mam wam pilnie przypominać o zbawczych przykazaniach naszego Odkupiciela i mówić z wami o sposobach coraz wierniejszego ich przestrzegania. Mam ujawniać wiele ukrytych słabości i głupstw ludzkiego serca. Mam przynosić dobrą nadzieję i wzmacniającą pociechę w obliczu wszelkich przeciwieństw, czerpiąc z obfitego źródła naszego Bożego nauczania.
Mam zasiać w czułych sercach waszych dzieci pierwsze ziarna błogosławionej wiedzy oraz pobożnych postaw i przygotowywać je tak, aby stały się prawdziwymi i godnymi uczniami Jezusa. Jak mam zamiar to uczynić, tego nie mogę wam powiedzieć, wyjawię tylko, że podejmuję ten urząd z najgłębszym uczuciem mojej słabości, ale również z żarliwą i pełną zaufania modlitwą, oraz że sprawować go będę zawsze z pełną czci powagą i serdeczną gorliwością, zatem nie z pięknymi słowami na ustach i z najróżniejszymi ozdobami ludzkiej elokwencji, ale z prostotą, która temu najbardziej przystoi, co już samo w sobie ma Bożą siłę. Dlatego właśnie żyję nadzieją, że to, co pochodzi z serca, również do serca trafi. Moi drodzy przyjaciele i bracia, mam jednak do was podwójną prośbę i żywię nadzieję, że mi jej nie odmówicie. Z pewnością bowiem jest tak, że prawda, a zwłaszcza święta i Boska prawda, ma w sobie moc, która nigdy nie może zawieść, jeśli oddziałuje na tych, którzy mają dla niej jakiekolwiek zrozumienie, a jedynie ludzka słabość sprawia, że jej skuteczność zależy w dużej mierze od rodzaju uczucia, jakim darzymy tego, który nam ją głosi. Potrzebuję zatem waszego zaufania i waszej miłości i to jest pierwsza rzecz, o którą chcę was prosić. Oczywiście, nie mam teraz jeszcze żadnych innych powodów, na które mógłbym się powołać, chcąc wesprzeć to życzenie, poza dużą ufnością, jaką z pewnością pokładacie w sumienności tych, do których należy zapewnienie wam na ten czas nauczyciela. Pozwólcie, by tak na razie zostało, dopóki sam nie będę miał okazji zdobyć waszych serc, a wtedy nie wahajcie się ułatwiać mi pracy na tym urzędzie przez przyjaźń i zaufanie, abym nie musiał dźwigać tak wielkiego ciężaru sam jeden. Moją drugą prośbą jest, abyście za mnie połączyli waszą chrześcijańską i braterską modltwę z moją. Ach, jakże rzeczywiście łatwo jest czegoś zaniedbać w urzędzie nauczyciela, nie łatwo zaś zawsze wykładać to, co jest pożyteczne i w jaki sposób jest pożyteczne, zawsze tak postępować, aby z jednej strony nie podtrzymywać uprzedzeń, a z drugiej strony nie dawać słabym powodu do zgorszenia, zawsze tak odczuwać i być nastawionym, aby duch pozostał krzepki i żywy we wszelkich pracach i trudnościach, we wszystkim, czego wymaga ten czcigodny i święty urząd. Módlcie się zatem ze mną, aby Bóg łaski, którego moc objawia się w słabych, okazał mi swoje wsparcie i udzielił mi wszelkich sił, których potrzebuję.
Tak, Ty pełny miłości Boże i Ojcze spójrz łaskawie i z błogosławieństwem na tę więź pomiędzy tu zgromadzoną wspólnotą Jezusa Chrystusa a mną, jej słabym bratem i sługą! Spraw, aby również przez moją posługę wszelkie dobro było w niej wspierane i pomnażane. Abym również ja uczynił coś dla wzniesienia, wzmocnienia i upiększenia tej budowli, której Chrystus i Jego nauczanie są niezmiennym i niezachwianym kamieniem węgielnym. Abym nigdy nie był znużony głoszeniem Jezusa i Jego śmierci, abym nie był nigdy zmęczony napominaniem ludzi w zastępstwie Chrystusa, by pojednali się z Bogiem, abym kiedyś mógł z czystym sumieniem spojrzeć wstecz na ten czas, który tutaj spędziłem, i z radosną odwagą zdać sprawę z tego, co Ty mi powierzyłeś. A zatem Panie, ufam Tobie, Ty mnie wezwałeś, Ty też tego dokonasz. Amen.
Przekład z niemieckiego
ks. Tadeusz Kuźmicki i Piotr de Bończa Bukowski