I. Kant, Religia w obrębie samego rozumu, tłum. Aleksander Bobko.
Modlitwa pomyślana jako wewnętrzne formalne nabożeństwo, a zatem jako środek [zjednywania] łaski, jest zabobonnym urojeniem (fetyszyzmem). Jest to bowiem czyste życzenie wypowiedziane przed jakąś istotą, która nie wymaga od wypowiadającego życzenie żadnej deklaracji odnośnie do usposobienia, a zatem niczego się tu przez nią nie czyni, nie spełnia się żadnego z obowiązków, które obligują nas jako Boże przykazania, a więc naprawdę nie służy się Bogu. Serdeczne życzenie, aby we wszystkich naszych czynach i zaniechaniach być miłym Bogu, tj. pobudzać usposobienie towarzyszące wszystkim naszym działaniom, przeprowadzać je tak, jak gdyby miały miejsce w służbie u Boga – to jest duch modlitwy, która „bezustannie” może i powinna się w nas odbywać. Jednak ubieranie tego życzenia (choćby tylko wewnętrznie) w słowa i formułki* może posiadać co najwyżej wartość środka do cyklicznego ożywienia w nas samych owego usposobienia, ale nie może mieć bezpośredniego związku z Bożym upodobaniem, zatem nie może być obowiązkiem każdego człowieka. Jakiś środek bowiem może być nakazany tylko komuś, kto potrzebuje go do pewnych celów – a ten środek (rozmowa wewnętrzna i właściwie z samym sobą , co ma dać lepsze porozumienie z Bogiem) bynajmniej nie dla każdego jest konieczny, raczej trzeba nad tym pracować przez ciągłe uszlachetnianie i wynoszenie moralnego usposobienia, aby duch modlitwy został w nas dostatecznie ożywiony i żeby można było ostatecznie odrzucić słowną [formę] modlitwy (przynajmniej dla naszych własnych potrzeb). Albowiem podobnie jak wszystko, co nie jest bezpośrednio skierowane na określony cel, tak i ta forma osłabia raczej działanie moralnej idei (które, traktowane subiektywnie, nazywane jest modlitewnym skupieniem). Tak więc rozważa nie głębokiej mądrości Bożego stworzenia w rzeczach małych, a jej majestatu w wielkich – co ludzie od dawien dawna mogli rozpoznać – w późniejszych czasach spotęgowane do postaci najwyższego podziwu, posiada siłę wprowadzania umysłu w taki nastrój (nazywany uwielbieniem), który sprawia, że pogrąża się on w [kontemplacji] stworzenia, ale równocześnie człowiek we własnych oczach czuje się bardzo mały. Lecz jest w tym także, gdy wziąć pod uwagę jego własne moralne usposobienie, siła tak uwznioślająca duszę, że wobec niej słowa – nawet gdyby były to słowa modlącego się króla Dawida (który niewiele wiedział o tych wszystkich cudach) – muszą przebrzmieć jak pusty dźwięk, bo uczucie pochodzące z oglądania dzieła rąk Boga jest nie do wypowiedzenia. – Poza tym ludzie – wskutek religijnego nastroju swego umysłu to wszystko, co odnosi się właściwie tylko do ich własnej moralnej poprawy, przemieniają chętnie w „służbę dworską”, gdzie upokorzenia i zachwalania tym mniej są odczuwane moralnie, im bardziej obfitują w słowa. Dlatego wskazane jest, nawet przy najwcześniejszym ćwiczeniu modlitwy z dziećmi, które potrzebują jeszcze modlitwy słownej, troskliwe wbijanie im do głowy, że słowa (nawet wypowiedziane wewnętrznie, ba, nawet próby nastrojenia umysłu na ujęcie idei Boga, która powinna przybliżać się do naoczności) same w sobie nie mają tutaj znaczenia, lecz chodzi tylko o ożywienie usposobienia do takiego trybu życia, który jest miły Bogu – słowa są tylko środkiem służącym w tym celu wyobraźni. Natomiast w przeciwnym razie wszelkie służalcze okazywanie szacunku niesie z sobą niebezpieczeństwo, że jej skutkiem będzie jedynie obłudne czczenie Boga zamiast praktycznej służby Bogu, która nie polega na samych uczuciach.
* W owym życzeniu [stanowiącym] ducha modlitwy człowiek usiłuje oddziaływać tylko na samego siebie (w celu ożywienia swego moralnego usposobienia za pośrednictwem idei Boga), natomiast gdy modli się przy użyciu słów, a więc wypowiada na zewnątrz, to usiłuje oddziaływać na Boga. W pierwszym sensie modlitwa może być całkiem szczera, choć człowiek nie waży się z całą pewnością zaręczać nawet o istnieniu Boga. Natomiast w drugiej formie zwracania się [do Boga] przyjmuje on, że najwyższy przedmiot jest osobowo obecny, albo przynajmniej zachowuje się tak (choćby tylko wewnętrznie), jak gdyby był przekonany o jego obecności. [Robi to] w przekonaniu, że gdyby nawet się mylił, to niczemu to nie zaszkodzi, raczej wyjdzie mu na korzyść – tak więc ta druga (słowna) modlitwa nie jest zupełnie szczera, tak jak pierwsza (jak czysty duch modlitwy). – Prawdziwość ostatniej uwagi potwierdzi się, jeśli wyobrazić sobie człowieka pobożnego i uczciwego, ale poza tym ograniczonego w odniesieniu do czystych pojęć religii, którego ktoś inny zaskoczy – nie chcę powiedzieć – na głośnej modlitwie, ale nawet na zachowaniu czy geście, który świadczyłby o modlitwie. Nie muszę nic mówić, można spodziewać się samemu, że ów człowiek zmiesza się albo wpadnie w zakłopotanie tak samo jak w przypadku stanu, którego miałby się wstydzić. Dlaczego jednak? Przyłapanie człowieka mówiącego głośno do samego siebie od razu ściąga na niego podejrzenie, że ma on lekki napad szaleństwa. Tak też ocenia się (zresztą nie bez racji) człowieka, jeżeli przyłapiemy go – gdy jest sam – na czynności albo geście, które może wykonywać tylko wtedy, gdy ktoś inny znajduje się obok niego, co nie zachodzi w przytoczonym przykładzie. – Ducha modlitwy wspaniale wyraził Nauczyciel Ewangelii w formule, która czyni to, a przez to i samą siebie (jako formę słowną), czymś zbędnym. Nie znajdujemy w niej niczego poza intencją dobrego prowadzenia życia, która powiązana ze świadomością naszej ułomności zawiera nieustające życzenie, by być godnym członkiem Królestwa Bożego. [Formuła tej modlitwy] nie zawiera więc właściwie żadnej prośby o coś, czego Bóg zgodnie ze swoją mądrością mógłby nam odmówić, lecz tylko życzenie – które jeżeli jest poważne (aktywne) – samo rodzi swój przedmiot (człowieka miłego Bogu). Nawet życzenie [posiadania] dzisiaj środków utrzymujących nas przy życiu (chleba), bo życzenie to wyraźnie nie jest skierowane na dalsze trwanie naszego życia, lecz jest skutkiem potrzeby odczuwanej w sposób czysto zwierzęcy, jest bar dziej wyznaniem tego, co stanowi w nas potrzebę natury, niż jakąś szczególną przemyślaną prośbą o coś, co stanowi potrzebę człowieka – to miałoby miejsce, gdyby proszono o chleb na kolejny dzień, co tutaj jest dostatecznie jasno wykluczone. – Modlitwa tego rodzaju, która ma miejsce tylko w moralnym (ożywionym przez ideę Boga) usposobieniu, może mieć miejsce jedynie w wierze, ponieważ [posiadając] moralnego ducha modlitwy, sama rodzi swój przedmiot (przypodobanie się Bogu), a to oznacza pewność, że modlitwa zostanie wysłuchana – tego rodzaju może być tylko znajdująca się w nas moralność i nic innego. Gdyby bowiem prośba dotyczyła nawet tylko chleba na dzień dzisiejszy, to nikt nie mógłby być pewny, że modlitwa zostanie wysłuchana, tj. że z mądrości Bożej wynika konieczność przychylenia się do tej prośby – być może mądrości Bożej bardziej odpowiada to, aby dziś pozwolić człowiekowi umrzeć z braku chleba. Niedorzecznym i zarazem zuchwałym urojeniem jest sprawdzanie poprzez natarczywą prośbę, czy Bóg nie mógłby odstąpić od planu swojej mądrości (dla naszej chwilowej korzyści). Tak więc żadnej modlitwy, której przedmiot nie jest moralny, nie możemy z całą pewnością uważać za wysłuchaną, tj. o nic takiego nie możemy się z wiarą modlić. Ba, nawet gdy przedmiot byłby moralny, ale możliwy jedynie na skutek wpływu nadprzyrodzonego (albo gdy oczekujemy go tylko dlatego, że sami nie chcemy się o to zatroszczyć, jak np. w przypadku zmiany sposobu myślenia, stania się nowym człowiekiem, co nazywane jest powtórnym narodzeniem), to przecież jest czymś bardzo niepewnym, czy Bóg w swojej mądrości będzie uważał za słuszne, aby w nadprzyrodzony sposób uzupełnić nasze braki (zawinione przez nas samych) – a raczej mamy powody, by oczekiwać czegoś przeciwnego. Tak więc człowiek nie może nawet modlić się z wiarą o coś takiego. – Na tej podstawie można wyjaśnić, jak mają się sprawy z wiarą czyniącą cuda (która byłaby zawsze związana z modlitwą wewnętrzną). Ponieważ Bóg nie może udzielić człowiekowi siły do działania w sposób nadprzyrodzony (bo jest to sprzeczność); ponieważ człowiek ze swej strony, tworząc sobie pojęcia dobrych, możliwych do zrealizowania w świecie celów, nie potrafi określić, w jaki sposób ocenia je Boża mądrość, a więc za pośrednictwem pragnienia, które jest w nim i przez niego jest wytwarzane, nie może wykorzystać Bożej mocy do swoich celów – zatem wzięty dosłownie dar czynienia cudów, mianowicie taki, iż od samego człowieka zależy, czy go posiada czy też nie posiada („jeżeli mielibyście wiarę jak ziarno pszenicy” itd.), jest nie do pomyślenia. Wiara taka, jeżeli ma ona w ogóle coś znaczyć, jest więc czystą ideą [mówiącą o] niezmiernej ważności moralnej konstytucji człowieka – jeżeli człowiek po siadałby ją w pełnej, miłej Bogu doskonałości (której przecież i tak nigdy nie osiągnie), to przewyższa wszystkie inne przyczyny [Bewegursachen], jakie Bóg może mieć w swojej najwyższej mądrości. W ten sposób można mieć podstawę do zawierzenia, że gdybyśmy w pełni byli albo gdybyśmy kiedyś stali się tym, czym być powinniśmy i czym moglibyśmy być (przez nieustanne zbliżanie się do tego), to natura musiałaby być posłuszna naszym życzeniom, które tym samym nie byłyby nigdy niemądre.
Gdy jednak chodzi o podbudowę duchową, która jest celem chodzenia do kościoła, to wprawdzie publiczna modlitwa w kościele nie jest także żadnym środkiem [zjednywania] łaski, ale przecież stanowi etyczną uroczystość, czy to poprzez wspólną intonację hymnu wiary czy poprzez wezwanie, które w imieniu całej wspólnoty kierowane jest do Boga przez usta duchownego, które zawiera w sobie wszystkie moralne ludzkie sprawy i które – ponieważ przedstawia to jako publiczną sprawę, gdzie na życzenie każdego człowieka po winno zjednoczyć się z życzeniami wszystkich dla jednego celu (utworzenia Królestwa Bożego) – nie tylko może zwiększyć wzruszenie aż do [stanu] moralnego natchnienia (natomiast modlitwy prywatne pozbawione są tej wzniosłej idei, a w wyniku przyzwyczajenia tracą stopniowo wszelki wpływ na umysł), ale także posiada w sobie mocniejszą niż modlitwy prywatne podstawę rozumową, aby moralne życzenie, które stanowi ducha modlitwy, ubierać w formuły słowne bez uprzytamniania sobie przy tym najwyższej istoty i bez wyobrażania sobie, że te krasomówcze figury, jako środki [zjednywania] ła ski, posiadają własną szczególną siłę. Ma to bowiem szczególny cel, aby przez uroczystość, która na zewnątrz przedstawia zjednoc zenie wszystkich ludzi we wspólnym pragnieniu Królestwa Bożego, tym bardziej wprawić w ruch moralne pobudki każdego człowieka. Nie można tego dokonać w bardziej właściwy sposób niż przez to, że wzywamy zwierzchnika człowieka, jak gdyby w szczególny sposób był on obecny w tym miejscu.