Moim zdaniem duszpasterstwo jest egzorcyzmem. Demony, które drzemią głęboko w człowieku, nie chcą tak łatwo wyjść na zewnątrz. Nie chcą być oglądane. Są stale tłumione w środku i niczym rak rozsiewają się na kolejne sfery życia, niszczą człowieka. Opętany może z nimi walczyć. I często to robi, staje wtedy do walki sam przeciwko sobie samemu. Czasem wygrywa, częściej jest pokonany. Duszpasterz stoi obok opętanego. Może mówić, może też słuchać, może nawet milczeć. Gdy pyta, zadaje swoje liturgiczne pytania. Jak się z tym czujesz? Co to za emocje? Czego się boisz? Jak nazywa się Twój demon? Egzorcysta wierzy, że nazywając demona będzie mógł go osłabić. Po to, aby opętany mógł na nowo przejąć kontrolę nad swoim życiem, aby mógł je oswoić. Ale człowiek nie zawsze tego chce. Opór wobec duszpasterza pojawia się nie ze strony demonów, ale opętanego. Nie chce on, aby jego demony były przedmiotem oglądania. Ani przez innych, ani przez niego samego. Dlatego duszpasterz musi uważnie dobierać słowa, szukać w nieznanych zdaniach opętanego tego, co znane, aby ukazać to pełnej krasie lub brzydocie opętanemu. Wyciągnięcie z człowieka tego, co trzyma i uciska go od środka jest zadaniem duszpasterza. Jest pierwszym krokiem ku jego leczeniu i jego zbawieniu. Moim zdaniem tym jest duszpasterstwo.