Die kirchliche Dogmatik, I/2: Die Lehre vom Wort Gottes, Halband 2
tłum. M. Jelinek
Rozdział II Objawienie Boga, część III.
§ 18 Życie dzieci Bożych
2. Miłość Boga [KD p. 408; CD p. 371]
4. „Będziesz miłował Pana, Boga swego.” Dzieci Boże są tym, czym są, i w ten sposób wypełniają Prawo – ich miłość znajduje swój odpowiednik, swój przedmiot w Bogu. Tak właśnie jest, nawet dlatego, że On sam daje się im w wierze. Jak inaczej mógłby stać się dla nich obiektywny, gdyby nie stawał się ich w wierze? Ale jak mógłby stać się ich w wierze, gdyby nie był obiektywny wobec nich, gdyby nie stanął przed nimi jako Inny? Sam tylko Bóg – ponieważ jest Bogiem i Stwórcą człowieka – może stanąć naprzeciw człowieka jako Inny. Ale Jego konfrontacja oznacza to, że On daje się człowiekowi jako jego własny. Dlatego w tej konfrontacji, która nie usuwa, lecz stanowi formę Jego obecności w sercu, może i chce być miłowany przez człowieka. Decydujący element objawiający się w tym fakcie to ten, że miłość jest miłością ku Innym. Oczywiście, ten element jest rzeczywisty tylko w miłości do Boga, a także w miłości bliźniego, którą ona zawiera i ustanawia. Wszystkie inne formy miłowania są same w sobie problematyczne przez niepewność co do obiektywności czy inności tego, kto jest miłowany, przez możliwość, że ten, kto rzekomo kocha, w rzeczywistości jest sam. Tam, gdzie nie ma inności tego, kto jest miłowany, gdzie kochający pozostaje sam – tam w rzeczywistości nie ma miłości.
W tym miejscu musimy się strzec przed pewną ideą, która odegrała szczególną rolę w świecie pojęć teologicznych starożytnego Kościoła i czyni to aż po dzień dzisiejszy. Jest to idea „miłości własnej” [Selbstliebe], która nie tylko ma być uzasadniona, ale wręcz nakazana. Główne biblijne poparcie dla tej idei znajduje się oczywiście w przykazaniu: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. Można się też powoływać na Mt 7,12: „Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie”; Flp 2,12: „Zabiegajcie o własne zbawienie…”; 1 Tm 4,16: „To bowiem czyniąc, i siebie samego zbawisz, i tych, którzy cię słuchają”; a nawet, z odrobiną humoru (Polanus, op. cit., s. 4183), na Prz 12,10: „Sprawiedliwy dba o życie swojego bydlęcia”. Należy również omówić kwestię „jak siebie samego”. W każdym razie owo „jak siebie samego” nie stoi obok Boga i bliźniego w taki sposób, by można było zgodzić się z Augustynem, który popełnił błąd interpretacyjny, komentując: in quibus tria invenit homo, quae diligat: Deum, se ipsum et proximum [w których człowiek znajduje troje, które ma miłować: Boga, samego siebie i bliźniego] (De Civ. Dei XIX,14). Podobnie błędne jest założenie, że zgodnie z Mt 7,12 nasza wola wobec innych jest równoznaczna z przykazaniem. A skoro Flp 2,12 nie uczy samozbawienia, to nie uczy też miłości własnej: nawet wiara, w której potwierdzamy i uchwytujemy nasze odkupienie przez Chrystusa, powinna być czymś zupełnie innym niż aktem miłości własnej.
Augustyn (a przed nim Tertulian i Chryzostom) był jednak innego zdania. „Nihil est tibi te ipso propinquius. Quid id longe? Te habes ante te” – „Nic nie jest ci bliższe niż ty sam. Cóż masz dalej? Masz siebie przed sobą” (Sermo 387,2), wzywając w konkluzji, aby najpierw miłować siebie, a potem bliźniego, choć oboje oczywiście „w Bogu i w odpowiednich granicach” (De Doctr. chr. I,22f.). Tomasz z Akwinu nadał tej wizji podstawę spekulatywną, twierdząc, że miłość jest virtus unitiva. „Uni cuique autem ad se ipsum est unitas, quae est potior unione ad alium. Unde sicut unitas est principium unionis, ita amor quo quis diligit seipsum, est forma et radix amicitiae” [Każdy jednak ma jedność z samym sobą, która jest silniejsza od jedności z innym. Dlatego tak jak jedność jest zasadą jedności, tak miłość, którą ktoś miłuje samego siebie, jest formą i korzeniem przyjaźni] (S. Theol. II,2 qu.25 art.4 c). Nawet Polanus (op. cit. s. 4182 f.) ma rozdział zatytułowany „De caritate hominis erga seipsum”, rozpoczynający się stwierdzeniem: „Unusquisque sibi ipsi primum proximus est, deinde aliis” – „Każdy jest najpierw najbliższy samemu sobie, a potem innym”. Kościół XVIII wieku śpiewał jeszcze pieśni, gdzie czytamy:
„Że siebie kochać mam, o Boże, Twoja wola,
I jakś przykazał, niech spełnię to w całości,
Powściągnij świętymi granicami popęd mój,
Który zaszczepiłeś, bym szczęśliwy i radosny był”.
(Lieder für den öff. Gottesdienst, wyd. J. J. Spalding, 1780, s. 213).
Nawet Kierkegaard (op. cit. 24 f.) uważał jeszcze, że przykazanie miłości bliźniego stwierdza, w dobrym sensie, także odwrotność: „Będziesz miłował samego siebie we właściwy sposób”. Ale dwaj nie zgadzali się z tym – Luter i Kalwin.
Luter pisał: „Igitur credo, quod isto praecepto ‘sicut te ipsum’ non praecipiatur homo diligere se, sed ostendatur vitiosus amor, quo diligit se de facto, q.d. curvus es totus in te et versus in tut amorem, a quo non rectificaberis, nisi penitus cesses te diligere et oblitus tui solum proximum diligas…” [A zatem wierzę, że tym przykazaniem ‘jak siebie samego’ nie nakazuje się człowiekowi miłować siebie, lecz ukazuje się wadliwa miłość, przez którą faktycznie samego siebie miłuje, tzn. jesteś cały zakrzywiony ku sobie i zwrócony ku własnej miłości, od której nie zostaniesz naprawiony, jeśli całkowicie nie przestaniesz miłować siebie i zapomniawszy o sobie, będziesz miłował tylko bliźniego] (Komentarz do Listu do Rzymian, 1515–16, na Rz 15,2).
A Kalwin, nie zważając na autorytet Augustyna, ostro krytykował zwolenników tego poglądu: Errorum non interdum parere Domini, qui inde colligunt fut. ipsum omnis. Scortorici nonem nascit semper ordine priorem esse: quia regulatum inferius sit sua regula. [Wywracają, a nie interpretują słowa Pana ci, którzy z nich wnioskują, że miłość własna zawsze jest pierwsza w porządku: bo to, co podporządkowane, ma rzekomo być swoją własną regułą] Inprobitas, inscitia i fatuitas [Bezczelność, ignorancja i głupota] w takiej interpretacji. Asini sunt, qui ne micam quidem habent caritatis [Osłami są ci, którzy uważają to za przyjaciółkę miłości]. Nasza miłość własna nigdy nie jest czymś słusznym, świętym i uznanym przez Boga, a raczej uczuciem przeciwnym miłości. Bóg nie myśli nawet o podsycaniu tego i tak już wystarczająco płonącego ognia, ale wymaga, aby ten popęd został „odwrócony”, evertatur in caritatem [odwrócony w miłość] (Komentarz do Ga 5,14; por. też komentarze do Pwt 6,5 i Mt 22,39).
Musimy przyznać, że Reformatorzy mieli rację: isteniają ludzie, którzy kochają samych siebie – co wynika z naszego fragmentu i z Mt 7,12. Nie ma jednak przykazania, aby tak postępować. Miłość własna nie stoi na tym samym poziomie co nakazana miłość do Boga i bliźniego. Gdzie zaczyna się jedna, tam kończy się druga, i odwrotnie. Kochając siebie, człowiek nie kocha – albo już nie kocha – w sensie dzieci Bożych. A skoro ta miłość jest jedyną prawdziwą, trzeba dodać: kochając siebie, człowiek jeszcze nie kocha lub już nie kocha.
Bo kochając siebie, człowiek jest sam ze sobą. Właśnie to jest problemem większości ludzi, którzy nazywają „miłością” sytuację, w której człowiek jest w rzeczywistości sam ze sobą, w której rzekomo kocha, ale w rzeczywistości myśli tylko o sobie i wcale nie kocha. Do miłości należy ukochany, jej przedmiot. Jednak to, że możemy być lub stać się przedmiotem miłości, jest czystą iluzją. Można by tu zaprotestować, że istnieje przecież samoświadomość. Ale właśnie w jedynej prawdziwej samoświadomości pokuty (głęboko różniącej się od starożytnego „poznaj siebie!”) nie stajemy się w żadnym wypadku przedmiotem, lecz jest to zwierciadło słowa Bożego, jest to Jezus Chrystus, przez którego otrzymujemy informację o nas samych. A więc to, co kochamy, kiedy kochamy, jest zawsze czymś innym lub kimś innym. Znacznie rozsądniejsze jest teraz: kochać drugiego człowieka, zastanawiając się nad prawdziwą odmiennością tego drugiego, a więc nad tym, czy nie brakuje mu w gruncie rzeczy przedmiotu miłości, czy więc może w ogóle nie chce to być miłość. Tym bardziej wynalezienie przykazania miłości własnej było, wbrew Augustynowi, kardynalnym błędem. Oznaczało to, jak słusznie odczuł gniew Kalwina, że to, co samo w sobie jest słuszne, zostało podniesione do rangi zasady. Było przecież oczywiste, że zgodnie z „naturalną” teologią i antropologią w człowieku – najwyraźniej nieuszkodzonym przez upadek – istnieje ta pierwotna unitas ad se ipsum [jedność z samym sobą] jako zasada wszelkiej miłości życia, na podstawie której miłość własna powinna być czymś dobrym i możliwym, a nawet nadrzędnym wobec miłości bliźniego. Gdyby ktoś wyznawał taki pogląd, należałoby poddać go krytycznej analizie na podstawie naszego fragmentu i Pisma Świętego, co bez wątpienia doprowadziłoby do jego obalenia. Preferowano jednak bezkrytyczne podniesienie tego „naturalnego” poglądu do rangi kanonu wyjaśnienia naszego fragmentu. Należy uciec od wyniku, który w ten sposób osiągnięto.
W miłości do Boga człowiek nie jest pozostawiony sam sobie. W miłości do Boga ma raczej do czynienia z prawdziwym partnerem – z Tym, który pierwszy go umiłował, oddając się mu całkowicie i czyniąc go tym samym prawdziwym partnerem. Tylko o miłości do Boga można powiedzieć, że ma ona prawdziwego partnera, ponieważ miłość do bliźniego istnieje tylko w miłości do Boga. Już z tego powodu tylko miłość Boga zasługuje na miano prawdziwej miłości. – A teraz to Pan chce być tutaj kochany jako ten drugi.
Przypomnijmy sobie jeszcze raz, co to oznacza: jedyny Pan, Pan wszystkich panów, Pan, który jako objawiciel samego siebie zbliża się do człowieka i jako jego pojednawca zajmuje jego miejsce, nie tylko nazywa się Panem, ale nim jest, tak że człowiek doświadcza Jego panowania w każdych okolicznościach: jeśli nie w dobroci, to w surowości, jeśli nie jako pomoc, to jako opór, jeśli nie w obecności Jego objawienia, to w czasach Jego cierpliwości, które mogą być również czasami Jego groźby: czasami pamięci i oczekiwania Jego objawienia. (…)