Jesteśmy oszustami, ale jednak prawdomównymi

2 Kor 1, 4-10

Za pomocą wymienionych słów Apostoł Paweł opisuje chrześcijańskiego sługę. Wyraża jego niestały los oraz świadectwo jakie daje światu. Wśród wyliczonych paradoksów szczególną uwagę przykuwa zwrot „jakby oszuści, a przecież prawdomówni”. Pojawia się on zaraz po zdaniu o tym, że okazujemy się sługami Boga zarówno „przez złą, jak i dobrą sławę”. Zła sława to zapewne zarzucane oszustwo i nieuczciwość, z czym spotykali się chrześcijanie. Paweł najpierw przyjmuje ten zarzut, a następnie go odrzuca. Jesteśmy oszustami, a przecież prawdomównymi. Taki zabieg retoryczny skrywa w sobie niezwykłą głębię. Przecież to co prawdziwe w religii, można wyrazić tylko za pomocą głębokich symboli, a one same w sobie są zwodzące. Przesłanie chrześcijańskie rozumiane dosłownie, jest absurdalne, jest zwodzeniem. Dopiero gdy szukamy w nim głębszego sensu, znajdujemy prawdę. Chrześcijanie uczą prawdy, zwodząc. Jesteśmy zwodzicielami, a przecież prawdomównymi.

Jesteśmy zwodzicielami, a przecież prawdomównymi, gdy powiadamy, że Bóg stworzył świat. Oskarżenie o zwodzenie wysuwane jest przede wszystkim ze strony naukowców, którzy dowiedli, że świat ma miliardy lat i nie powstawał literalnie w ciągu sześciu dni, ale podlega procesowi powstawania i stale się rozwija. Wykształceni słusznie zwracają uwagę, że człowiek nie jest dosłownie uformowanym kawałkiem gliny. Dla wielu pobożnych argumenty wykształconych filozofów i badaczy brzmią jak atak i próba obalenia religii. W rzeczywistości jednak nimi nie są. Wyświadczają wierzącym ogromną przysługę. Zmuszają chrześcijan do lepszego zrozumienia swoich własnych historii i symboli biblijnych. Wiara w stworzenie świata musi mieć głębsze znaczenie, niż proste i dosłowne rozumienie. Chrześcijaństwo uczy, że człowiek i jego świat są „stworzeni”. Nie istnieją sami przez siebie – są zależni. Człowiek, w przeciwieństwie do Boga, jest mieszaniną sprzecznych elementów: tych boskich i tych demonicznych, duchowych i materialnych, niebiańskich i ziemskich, tych dobrych, jak i tych złych. Jako stworzenia nie jesteśmy bogami – jesteśmy ograniczeni. Jesteśmy ograniczeni swoim ciałem i ciałami innych. Jesteśmy ograniczeni swoim umysłem i nasza wolność jest ograniczona. Jednak „bycie stworzeniem” ukazuje, że człowiek zawsze znajduje się w relacji do tego, co lub kogo Kościół nazywa Stwórcą. Każde stworzenie uczestniczy w nieskończonej twórczej mocy Boga, która każdego dnia, każdej godziny, minuty i sekundy stwarza to co nowe i podtrzymuje jego istnienie. Człowiek i świat nie jest pozostawiony samemu sobie. Nigdy nie był.

Jesteśmy zwodzicielami, a przecież prawdomównymi, gdy powiadamy, że człowiek jest upadły i taka jest jego aktualna sytuacja. Oskarżenie o zwodzenie wysuwane jest przez tych, których wiedza i świadomość intelektualna nie pozwala zaakceptować historii o Adamie i Ewie oraz grzechu pierworodnego, który swój historyczny początek miał tysiące lat temu na terenie dzisiejszego Iranu. A jednak mówimy prawdę, gdy twierdzimy, że opowieść o upadku w Raju wyraża sytuację każdego człowieka. Nie jako historia przeszłości, ale zawsze aktualna sytuacja teraźniejszego człowieka. Tu i teraz. Adam i Ewa stoją przed wolną decyzją. My w każdym momencie stoimy przed wolną decyzją. Pozostać w niewinnym stanie niewiedzy czy też wybrać poznanie. Wybrać samorealizacje i samodzielność czy zostać w ciepłym i bezpiecznym „stanie przed” . Człowiek wybiera jednak realizacje samego siebie i upada. Traci niewinny stan sprzed decyzji, staje się obcy wobec samego siebie, wobec drugiego człowieka. Usamodzielniając się jak Adam i Ewa, oddziela się od Boga. Chrześcijaństwo nazywa taki stan Grzechem. Jest on obecny na świecie i każdy człowiek mu podlega. Niezależnie czy tego chce, czy nie. W Biblii hebrajskiej „poznanie dobra i zła” można rozumieć po prostu jako osiągnięcie najwyższego stopnia rozwoju, usamodzielnienie się, dojrzewanie (w tym dojrzewanie seksualne). Każdy dojrzewający człowiek zna taką sytuację. Każdy rodzic powinien znać taką sytuację. Zysk jest jednocześnie zyskiem i stratą.

Jesteśmy zwodzicielami, a przecież prawdomównymi, gdy powiadamy, że człowiek jest grzeszny. Oskarżenie o zwodzenie wysuwane jest przez tych, którzy widzą w nauce o Grzechu atak na ludzką godność i wartość człowieka. Ciągłe powtarzanie człowiekowi, że jest zły i grzeszny jest wpędzaniem go w niekończące się poczucie winy. W konsekwencji człowiek skazany jest na depresję i niską samocenę, co nie prowadzi do jego zbawienia, ale gotuje mu piekło na ziemi. A jednak mówimy prawdę, gdy twierdzimy, że istnienie pęknięcie, niedoskonałość wewnątrz człowieka, która nie pozwala mu żyć pełnią życia. Ta niedoskonałość jest niezależna od poziomu wykształcenia, statusu społecznego czy miejsce zamieszkania. Wirus niedoskonałości mieszka głęboko w naszym świecie i niczym złośliwy demon atakuje każdą sferę naszego życia. Jesteśmy czasem przerażeni, jakie niewyobrażalne zło potrafi zamieszkać w sercu człowieka i ujawniać się od czasu do czasu, powodując cierpienie innych ludzi. Wielki filozof, obrońca ludzkiej godności i prorok współczesnego humanizmu, Immanuel Kant przyznał: „Istnieje coś w nieszczęściach naszych najlepszych przyjaciół co nie jest nam całkowicie niemiłe”. Kto z nas byłby na tyle pewny siebie, żeby mu zaprzeczyć i powiedzieć, że to go nie dotyczy? Apostoł Paweł wyraził to doświadczenie w znamiennych słowach „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę.” Nakazy moralne, zasady etyczne, przykazania, które słyszymy w szkołach, kościołach i naszych rodzinnych domach utwierdzają nas tylko w przekonaniu, że coś jest z nami nie tak i nigdy nie będziemy wystarczająco dobrzy. Zawsze będzie nam czegoś brakować. Jak znaleźć ratunek z tragicznej sytuacji? Apostoł Paweł nazywał taki ratunek zbawieniem.

Jesteśmy zwodzicielami, a przecież prawdomównymi, gdy powiadamy, że Bóg stał się człowiekiem, aby wybawić świat od grzechu. Oskarżenie o zwodzenie wysuwane jest ze strony filozofów i wyznawców innych religii, którzy twierdzą, że idea wkraczania nieskończoności w skończoność, wieczności w czas, Boga w świat jest absurdalna. Jednak jako chrześcijanie mówimy przy tym coś bardzo ważnego. Nasze zbawienie nie jest abstrakcyjnym boskim dekretem wydanym w Niebie, który musimy intelektualnie poznać. Ani nie jest ludzkim osiągnięciem po przez uczynki. Prawdziwa miłość, za którą tęsknimy i ostateczny sens naszego życia, którego szukamy, pojawia się w tym świecie, rodzi się w zwykłym człowieku, takim jak my. Jest częścią naszej historii. Przeżywa to, co my przeżywamy. Uczestniczy w naszym ciele i w naszej krwi oraz bierze na siebie strach śmierci. To człowiek mówi drugiemu człowiekowi, że jest zaakceptowany i dlatego powinien sam siebie zaakceptować. Ono sprawia, że pęknięcie, pustka w człowieku zostaje wypełniona. I tym jest zbawienie. Zbawienie nie jest zasługą wymagań etycznych ani wiedzy intelektualnej. Nie potrzebuje zobaczyć wcześniej wymaganych czynów ani nie potrzebuje usłyszeć wpierw pobożnych słów. Wybawienie przychodzi z najgłębszych i ukrytych wymiarów życia. Nie poprzez szukanie Boga w Niebie i wśród gwiazd, ale w niespodziewanym spotkaniu na ziemi.

Jesteśmy zwodzicielami, a przecież prawdomównymi, gdy powiadamy, że modlitwa ma sens. Oskarżenie o zwodzenie wysuwane jest ze strony tych, którzy dostrzegają, że modlitwa jest czymś niemożliwym dla człowieka. Jak mamy się modlić, skoro Bóg nie jest kimś kto stoi naprzeciwko nas? Jak mamy powiedzieć mu o naszych bólach i naszych pragnieniach jeśli nie mamy do niego numeru telefonu? Jak mamy kierować nasze błagania do Boga, którego nie można wskazać palcem? Jak Bóg, który jest bliższy nam, niż my sami jesteśmy sobie bliscy, może być obiektem naszych wezwań? Poważne potraktowanie tych pytań sprawia, że modlitwa staje się jakby niemożliwa. Jednak mówimy prawdę, gdy twierdzimy, że sensem prawdziwej modlitwy nie są słowa, które wypowiadamy na głos. Nie jest nim również kierunek w stronę którego wygłaszamy budowane przez nas zdania. Prawdziwym sensem jest nasze szczere serce, które wznosimy w autentycznej modlitwie.  Niewysłowione westchnienia głęboko w naszych duszach oraz Duch Boży, który się w nich ujawnia są tym, co jednoczy nas z Bogiem i z samym sobą. I taki jest cel modlitwy. Westchnienia (czy błagania) są wyrazem naszej słabości, która znajduje się głębiej niż nasza świadomość i używane słowa. Są smutkiem, który szuka radości.

Coraz trudniej pozostać chrześcijaninem w obliczu tych paradoksów. Jako chrześcijanie głosimy prawdę zwodząc. Zwodzimy, ponieważ prawda schowana jest głęboko. Prawda jest ukryta i nie chce tak łatwo być oglądana. Żyć jako chrześcijanin w napięciu pośród tych paradoksów wymaga odwagi i do niej wzywa nas dziś Apostoł Paweł.

Okazujemy się sługami Boga: we wszelkiej cierpliwości, w uciskach, w przeciwnościach, w utrapieniach, (5) w chłostach, w więzieniach, podczas rozruchów, w trudach, w nocnych czuwaniach, w głodzie, (6) w czystości, w wiedzy, w wielkoduszności i w dobroci, w Duchu Świętym, w szczerej miłości, (7) w głoszeniu prawdy i w mocy Bożej; przez oręż sprawiedliwości, ten z prawej i lewej strony, (8) przez chwałę i pohańbienie, przez złą i dobrą sławę; jakby oszuści, a przecież prawdomówni, (9) jakby nieznani, a przecież dobrze znani, jakby umierający, a oto żyjemy, jakby karceni, lecz nie uśmiercani, (10) jakby smutni, lecz zawsze radośni, jakby ubodzy, a jednak ubogacający wielu, jakby ci, którzy nic nie mają, a posiadają wszystko.

Amen

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *