Dz 4, 32-37
Księga “Dzieje Apostolskie” opisuje życie wczesnego Kościoła. Księga słynie z tego, że momentami przedstawia historię pierwszych chrześcijan w sposób niezwykle sielankowy – wszystko jest idealne – wręcz bajkowe. Liczba wiernych każdego dnia wzrasta, wszyscy są jednomyślni, cały lud odnosi się życzliwie do chrześcijan. Apostołowie mają nieziemską wręcz moc przekonywania i uzdrawiania. Uzdrawiają oni chorych i cierpiących tak dobrze, że dzisiejsza medycyna mogłaby tylko patrzeć z zazdrością. Co prawda zdarzają się egzekucje poszczególnych wyznawców. Autor pisze nawet o wielkich prześladowaniach chrześcijan, ale koniec końców męczeństwo przyczynia się do wzrostu liczby wiernych. Nawet największy prześladowca i niszczyciel Kościoła Paweł z Tarsu staje się sprzymierzeńcem i gorliwym wyznawcą Chrystusa. Otrzymuje nawet elitarny tytuł Apostoła.
Dzisiejszy fragment wpisuje się w ten optymistyczny schemat. Dodaje nam również do całego obrazu model finansowania Kościoła w Jerozolimie – czyli pozbywanie się własności prywatnej i dystrybucja dóbr każdemu według potrzeb. W te wszystkie cuda i jednomyślność chrześcijan można jeszcze uwierzyć, ale żeby komunizm był dobry i działał – to pewnie największy szok i niedowierzanie dla czytelnika. Jak wyglądał Kościół w pierwszym wieku?
Autor pisał: Jedno serce i jeden duch ożywiały wszystkich wierzących.
Jedno serce i jeden duch oznacza jednomyślność, wspólny punkt widzenia, dzielenie tych samych doświadczeń – bycie pod wpływem tej samej wiary, która przemienia wspólnotę. Jedno serce tworzy przyjaźnie, spaja je mocą miłości. Jeden duch sprawia, że różnice pomiędzy ludźmi, które dotychczas miały znaczenie, teraz są nieważne. Różnice, które dotychczas dzieliły ludzi. Inny status społeczny, inna narodowość, inna przynależność rodowa – przestają być dzielącym murem. Różne poglądy na to, co jest moralne, a co jest niemoralne. Różne poglądy polityczne. A jak się nawet później okaże różne religie – wiara Starego Testamentu czy wierzenia pogańskie – to wszystko nie ma ostatecznie znaczenia. Dla wspólnoty liczyło się tylko to, co objawiło się w osobie Jezusa z Nazaretu. To doświadczenie pierwszych chrześcijan było tym, co ostatecznie ożywiało ich wspólnotę i przekraczało wszelkie różnice pomiędzy ludźmi.
Nikt nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne. Apostołowie z wielką mocą świadczyli o zmartwychwstaniu Pana Jezusa. Towarzyszyła im bowiem wielka łaska.
Trudno jest wyobrazić sobie dziś taki Kościół. Rezygnacja z indywidualnej własności. Wspólnota majątku – jedna wielka komuna. Kojarzy nam się to bardziej ze współczesną rodziną partnerską, aniżeli z Kościołem. Ale to właśnie rodzina jest najlepszym słowem, aby oddać to, czym byli dla siebie pierwsi chrześcijanie.
Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je i przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży, i składali u stóp apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby. Także Józef, lewita rodem z Cypru, nazwany przez apostołów Barnabas, to znaczy Syn Pocieszenia, sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp apostołów.
Z pewnością nie można nazwać postępowania pierwszych chrześcijan rozsądnym. Z pewnością żaden doradca finansowy nie nazwie ich postępowania racjonalnym. Rozsądny i racjonalny człowiek powiedziałby, że lepszym rozwiązaniem byłaby inwestycja, czerpanie regularnego zysku z własności prywatnej, ale na pewno nie nagłe pozbywanie się całego majątku (jakim jest ziemia i dom).
Dzisiejsi przedsiębiorcy na pewno łapaliby się za głowę oraz obliczali, jak wiele chrześcijanie mogliby zarobić na wynajmie krótkoterminowym, otwarciu biznesu czy innych podobnych inwestycjach. Doradca finansowy dzisiejszego Kościoła na pewno zaleciłby szczodremu darczyńcy przekazanie ziemi i domu na instytucie kościelną. Instytucja mogłaby zbudować nowe świątynie, szkoły czy po prostu wynajmować własność zapewniając sobie stały dochód. Wszystko to, z punktu widzenia stabilizacji finansowej byłoby racjonalne i rozsądne. I wszystkiego tego nie zrobili pierwsi chrześcijanie.
Bohaterowie naszej opowieści czuli i zrobili inaczej. Wiedzieli, że bez obfitości serca nic wielkiego się nie wydarzy. Wiedzieli, że religia ograniczona tylko do tego co rozsądne nie jest prawdziwą religią, a miłość, która wylicza i oszczędza nie jest prawdziwą miłością. Nie pytali oni, ile należy poświęcić, aby być częścią wspólnoty chrześcijańskiej. Nie pytali oni jak dużo majątku potrzebuje ich wspólnota, aby przeżyć. Pokazali oni obfitość serca bez analizowania, jak wiele tracą. Bez zastanawiania się jak mało rozsądne jest ich postępowanie.
Są sytuacje, gdy musimy zachować rozsądek. Są sytuacje, gdy musimy umieć wyliczać nasze poświęcenie. Są sytuacje, gdy musimy zastanowić się jakie motywy stoją za naszym postępowaniem, na co możemy sobie pozwolić, a na co nie. Na ile przemawia przez nas głupota, a na ile poświęcenie i szczera chęć oddania. Ale nasza dzisiejsza historia nie mówi nam o tym. Opowiada o tym, jak wiele człowiek może poświęcić bez żadnego obliczania i bez analizowania.
O tym, jak wiele potrafimy poświęcić bez racjonalnego myślenia wie wielu z nas. Potrafimy bez rozsądnego obliczania i planowania poświęcić samego siebie dla osób, które kochamy. Kochankowie są w stanie zatracić samych siebie dla miłości swojego życia. Matka jest gotowa poświęcić swoje zdrowie i swoją karierę dla dziecka, które kocha. Dzieci, rodzice i dziadkowie poświęcają bardzo wiele dla rodziny, której są częścią. Jako ludzie potrafimy również za wszelką cenę walczyć o marzenia i pasje, które wyznaczają nam kierunek i dają cel w życiu. Potrafimy poświęcić nasz czas i zdrowie dla kariery zawodowej, która pozwala wspinać się coraz wyżej, gwarantując nam dobrobyt i uznanie. Niekiedy poświęcamy dużą część naszego majątku i zdrowia na alkohol, używki czy inne doraźne atrakcje – nie pytając, czy to się opłaca. Niekiedy sprawa, w którą wierzymy wymaga od nas poświęcenia wszystkiego, co mamy, a wtedy to nie utrata własności jest czymś najgorszym, ale rozczarowanie, gdy sprawa okaże się niewarta poświęcenia. Jest to ryzyko, które podjęli nasi bohaterowie i nie rozczarowali się.
Nasi bohaterowie uwierzyli, poświęcili samych siebie i nie bali się tego. Nie zadawali sobie rozsądnego pytania „po co to wszystko?”. Oni już znali odpowiedź. Odnaleźli Boga w powstającym Kościele chrześcijańskim i oddali się całkowicie jemu i ludziom, którzy go tworzyli.
Nikt dziś nie oczekuje od nas, abyśmy poświęcili całe swoje życie i majątek dla instytucji kościelnej. Nikt nie oczekuje, abyśmy bezmyślnie zrezygnowali ze wszystkiego, co mamy dla dobra jakieś grupy ludzi. Dzisiejsza historia uczy nas jak ważna jest obfitość serca i poświęcenie. Ludzie cierpią nie tylko dlatego, że nie otrzymali miłości, ale również dlatego, że nie pozwolono kochać i poświęcić się dla innych. Rozsądne postępowanie i liczenie tego, co możemy dać może zapewni nam stabilizacje, ale czy pozwoli kochać nam, tak jak mówi nam serce?
Dzisiejsza opowieść nie mówi nam jakie decyzje finansowe są najbardziej racjonalne i rozsądne. Mówi nam jednak, jak wiele powinniśmy poświęcić, gdy spotkamy Boga, tak jak spotkali go pierwsi chrześcijanie. Dzisiejsza historia mówi nam, jak ważna jest obfitość serca i jak ważne są okazje, w których możemy poświęcić się dla sprawy, w którą wierzymy. Bądźmy otwarci na takie okazje, w których możemy poświęcić swój czas i siłę. Nie bądźmy skąpi w miłości. Kochajmy naiwnie i rozrzutnie. I dawajmy szczodrze tym, których prawdziwie kochamy. To tacy szczodrzy i naiwni ludzie przechodzą do historii i to o nich czytamy dzisiaj w Dziejach Apostolskich.
Amen!