Adolf Harnack, Istota chrześcijaństwa. Szesnaście wykładów. Tłum. J. Zachariewicz, Warszawa 1909.
WYKŁAD PIERWSZY
Wielki filozof pozytywizmu John Stuart Mill, powiedział raz, że nigdy nie możnaby zbyt często przypominać o tem, że niegdyś był na świecie człowiek, który się nazywał Sokrates. Słusznie, ale ważniejszą jest rzeczą ludziom ustawicznie przypominać, że niegdyś w pośród żyjących był człowiek, który się Jezus Chrystus nazywał. Od młodości w prawdzie o tym fakcie słyszymy; niepodobna jednak niestety powiedzieć, że nauka, którą odbieramy w szkołach publicznych w naszych czasach wystarcza na to, ażeby dać nam wizerunek duchowy Jezusa Chrystusa taki, któryby i po upływie lat szkolnych i na całe życie wyraźne kształty zachował i stał się trwałą, nieodłączną naszą własnością. I chociaż niema człowieka, któryby przyjąwszy raz promień Jego światła stał się takim, jakgdyby nigdy nic o nim nie słyszał; chociaż w każdej duszy raz poruszonej do głębi jakiś ślad pozostanie — to niejasne przypomnienie, często tylko jakieś „superstitio“, nie wystarcza, ażeby czerpać z niego siłę do życia. Jeżeli zaś wzrasta chęć dowiedzenia się czegoś więcej o nim, jeżeli ktoś gorąco pragnie nabyć pewnych wiadomości o tern, kim był Jezus Chrystus i jakiem było naprawdę jego posłannictwo, spostrzega zaraz, skoro rzuci okiem na bieżącą literaturę, że otacza go koło sprzeciwiających się sobie opinii. Słyszy głosy takich, którzy twierdzą, że pierwotne chrześcijaństwo miało ogromnie wiele cech pokrewnych z buddyzmem, i to także, że w ucieczce od świata i w pesymizmie objawia się wzniosłość i głębokość tej religji. Inni zapewniają go zaś, że chrześcijaństwo jest religją optymistyczną i że można je uważać jedynie za wyższy stopień rozwoju religji żydowskiej; i ci sądzą, że powiedzieli rzecz niezmiernie głęboką. Inni znów u twierdzą przeciwnie: Ewangelia położyła kres religji żydowskiej, na jej powstanie jednak oddziałały w zagadkowy sposób w pływ y greckie, dlategoteż, trzeba ją uważać za kwiat wyrosły na drzewie hellenizmu. Filozofowie religii zabierają głos i objaśniają, że metafizyka, która się rozwinęła z Ewangelii, jest jej właściwem jądrem i wytłumaczeniem jej tajemnicy; ale inni odpowiadają im, że Ewangelia niema nic do czynienia z filozofją i że ma być jedynie pociechą dla cierpiącej ludzkości; filozofją tylko się jej narzuca. Zjawiają się wreszcie ludzie z najbardziej nowym i poglądami i zapewniają nas, że historja religji, etyki i filozofji jest wogóle tylko ozdobną zasłoną; pod nią ukazywała się po wszystkie czasy historya gospodarstw a społecznego, jedyna rzecz posiadająca nerw rzeczywistości; a więc i chrześcijaństwo także było poprzednio niczem innem jak ruchem socjalnym a Chrystus socjalnym Zbawicielem, Zbawicielem uciemiężonych klas niższych.
Jest coś wzruszającego na widok, jak każdy ze swego punktu widzenia i w kole swoich zajęć pragnie odnaleźć siebie w tym Jezusie Chrystusie albo przynajmniej z nim coś wspólnego uzyskać powtarza się tu ciągle na nowo gra, którą już „gnostycyzm” w drugiem stuleciu rozpoczął, i która jest niczem innem, jak walką najróżnorodniejszych kierunków o posiadanie Jezusa Chrystusa. Przedstawiono nam przecież idee nietylko Tołstoja , ale i Nietzschego także nawet z ich szczególnem pokrewieństw em z Ewangelią i może o tern coś bardziej godnego uwagi powiedzieć można, aniżeli o związku niektórych „teologicznych” i „filozoficznych” spekulacyi z nauką Jezusa.
Wszystko jednak razem wzięte, sprawia przygnębiające wrażenie, jako konkluzja tych sprzecznych poglądów: zamieszanie owo zdaje się być beznadziejnem. Komuż można mieć za złe, jeżeli po kilku próbach dociekania zrezygnuje? A może zaznaczy jeszcze, że problem jest właściwie obojętnym. Cóż nas obchodzi jakaś historya, cóż nas obchodzi jakaś osobistość, która dziewiętnaście stuleci temu żyła? Nasze ideały i źródła siły duchowej muszą drgać współczesnem życiem; to barokowa, beznadziejnie próżna męka czerpać natchnienie ze starych manuskryptów! Kto tak mówi, ma do pewnego stopnia słuszność, ale niezupełnie. Czem jesteśmy i co posiadamy—w wyższem tego słowa znaczeniu,— zaczerpnęliśmy z historyi, naturalnie tylko z historyi mającej wyraźny pływ na życie i żywy z niem związek. Dojść na tej podstawie do praw dziw ego poznania, jest rzeczą i zadaniem nietylko historyka, lecz każdego, który pragnie samodzielnie zdobyć potęgę i siłę tej nauki. Ze jednak Ewangelia naprawdę tutaj ma swoje miejsce i niczem innem zastąpić się nieda, o tern nieraz najgłębsze umysły mówiły. „Kultura ducha może bezustanku postępować, duch ludzki ciągłe się wzbogacać w jaki tylko chce sposób: nie dosięgnie nigdy wzniosłości i etycznej kultury chrześcijaństwa, promieniejącej w Ewangeliach wspaniałym blaskiem “. W słowach tych ujął Goethe po wielu usiłowaniach i nieznużonej pracy nad sobą wynik swoich etycznych i historycznych poglądów. Jeżeli w nas samych nie budzi się to życzenie, warto przynajmniej dla świadectw a tego wielkiego człowieka zwrócić myśli w kierunku tych wielkich problemów; je żeli zaś dzisiaj odzywają się coraz głośniej opinie jaskraw o wyznaniu Goethego przeciwne, zapewniające. że religja chrześcijańska już się przeżyła, niech to będzie dla nas zachętą i pragnieniem bliższego poznania tej religii, o której przypuszczają, że można jej wystawić świadectwo śmierci.
Naprawdę jednak jest dziś ta religia i badania nad nią, kwestyą bardziej żywotną aniżeli dawniej. Musimy z zadowoleniem przyznać, że współczesne prądy poważnie się zagadnieniem istoty i wartości chrześcijaństwa zajmują, i że dzisiaj jest więcej szukania i dociekania, aniżeli Jr. trzydzieści lat temu. Nawet w samym dotknięciu przedmiotu i badaniu, w zadziwiających i zawiłych odpowiedziach, w karykaturach i chaotycznem zamieszaniu, a nawet w nienawiści jest przecież pulsujące życie i prawdziwa walka daje się odczuć. Nie sądźmy jednak , że walka ta jest czemś wyjątkowem , a my pierwsi, którzy zrzuciwszy z siebie wszelki religijny autorytet do zdobycia naprawdę z wszelkich więzów i naleciałości uwolnionej religji dążymy, przy czem wiele zamieszania i rzeczy przez pół prawdziwych na wierzch wypłynąć może. Przed 62 laty pisał Carlyle : „ W tych czasach pełnych zatargu, w których zasad a religijna po swojem wypędzeniu prawie ze wszystkich kościołów , albo niewidzialnie w sercach dobrych ludzi za nowem objawieniem tęskni i dlań pracuje, albo też zupełnie bez przytułku, ja k dusza bez ciała, szuka swej ziemskiej org a n iz acji— w takim czasie przechodząc od próby w stadyum przejściowe, przybiera zadziwiające formy zabobonu i fanatyzmu. Entuzyazm wyższego rzędu ludzkiej natury jest przez czas dłuższy bez wykładnika, a przecież pozostaje niezniszczalnym , nieznużenie czynnym i ślepo pracuje w wielkiej chaotycznej głębi. W ten sposób powstaje sekta jedna po drugiej i kościół jeden po drugim i znów u przechodzi w nową metamorfozę”.
Kto zna dzisiejszy czas, ten przyzna, że słowa te brzmią, jak gdyby dziś były napisane. W Wykładach naszych nie będziemy się jednak zajmowali „problemem religijnym ” i jego ewolucją; będziemy się starali natomiast odpowiedzieć na skromniejsze, nie mniej jednak ważne pytanie: czem jest chrześcijaństwo? czem ono było i czem się stało? Miejmy nadzieję, że z odpowiedzi na to pytanie padnie zarazem promień światła na to drugie, w którem się pierwsze zawiera: co to jest religja, i czem ona ma być dla nas? Poruszając to pytanie myślimy przecież ostatecznie o religji chrześcijańskiej; inne religje nie potrafią nas do głębi poruszyć.
Co to jest chrześcijaństwo?—jedynie w sensie historycznym spróbujemy dać odpowiedź, to znaczy za pomocą środków historycznej umiejętności i doświadczenia życia, które nabyliśmy przez praw dziw e odczucie historji. W ten sposób wykluczamy badania apologetyczne i filozofję religji. Proszę mi tu pozwolić na kilka słów.
W teologii apologetyka jest potrzebną i to jest wielkiem i pięknem zadaniem, przeprowadzić dowód prawdziwości chrześcijańskiej religii, jej znaczenie zaś w życiu moralnem i intellektualnem odpowiednio oświetlić. Zwiększylibyśmy jednak przez to rozmiary naszego zadania, mającego na celu zbadanie istoty tej religii i to w sensie czysto historycznym; badanie historyczne straciłoby przez to wszelki kredyt. A po zatem, nie mamy naprawdę dla tej apologetyki wielkiego wzoru, jakiego byśmy potrzebowali. Z wyjątkiem kilku prób bardziej udatnych, umiejętność ta znajduje się w smutnym stanie: nie zdaje sobie jasno sprawy, czego ma bronić a w środkach swoich jest niepewną. A w dodatku jest często niegodną swego przedmiotu przez chęć wysunięcia się na pierwszy plan. W przekonaniu, że robi dobrze, uwielbia religję, jakgdyby była jakimś uniwersalnym środkiem na wszystkie wady społeczeństwa. Chwyta ciągle za wszelkiego rodzaju błyskotki i fraszki, ażeby nimi przyozdobić religję i kiedy stara się ją ja ko coś wspaniałego i koniecznego przedstawić, pozbawiają należytej powagi i w najlepszym razie dowodzi tylko, że jest rzeczą zupełnie godną przyjęcia, bo nieszkodliwą. Nie może sobie wreszcie odmówić, ażeby nie przyłączyć cichaczem jakiegoś wczorajszego kościelnego programu i zapomocą niego „udowadniać”; bo w luźnym składzie jej myśli niema końca. Ile szkody w ten sposób powstało i ciągle jeszcze powstaje, nie da się powiedzieć! Nie, chrześcijańska religja jest czemś wzniosłem, prostem i w jeden punkt skierowanem: wieczne życie w czasie, w potędze i przed obliczem Boga. Nie jest ona żadnym etycznym, lub socyalnym arkanem, ażeby wszystko konserwować lub poprawiać. Ten już ją rani, który w pierwszym rzędzie pyta, co uczyniła ona dla kultury i dla postępu ludzkości, chcąc w ten sposób oznaczyć jej wartość. Goethe powiedział raz: „Ludzkość podąża ustawicznie naprzód, a człowiek pozostaje zawsze tym samym”. A więc religja łączy człowieka z sobą, człowieka, który jednak w ciągu wszystkich zmian i postępów zostaje tym samym. Dlategoteż powinna chrześcijańska apologetyka o tem wiedzieć, że ma do czynienia z religja, w jej naturalnej postaci i sile. Z pewnością, religja żyje nie tylko dla siebie, ale w ścisłym związku z wszystkiemi czynnościami ducha ludzkiego zarówno z moralnym jak i społecznym stanem. Nie jest ona jednak tylko ich je d n ą funkcją lub wykładnikiem , ale potężną siłą, w najrozmaitszy sposób się objawiającą jako czynnik powstrzymujący lub pobudzający, robiący spustoszenie, lub dający życie. Trzeba w reszcie ją poznać i oznaczyć jej rodzaj—wszystko jedno, jakie stanowisko indywidualny obserwator wobec niej zająć może, i czy ją w swojem własnem życiu będzie uważał za rzecz posiadającą wartość, czy nie.
Ale i badanie filozofji religji w ścisłem tego słowa znaczeniu z tych wykładów wyłączymy. Gdybyśmy 60 lat temu wykładali, staralibyśmy się zapomocą spekulacji dojść do ogólnego pojęcia religji, a potem dopiero próbowaliśmy oznaczyć pojęcie religji chrześcijańskiej. Jesteśmy jednakże słusznie sceptycznie usposobieni wobec takiego postępowania . Latet dolus in generalibus! Wiemy dziś o tem, że życie nie da się poduogólnienia podciągnąć, i że niem żadnej definicyi religji, do której by rzeczywiste religje przystawały. A nawet zapytać możemy: czy jest w ogóle wspólne określenie „religji”? Może ta wspólność jest tylko nieoznaczonym zarysem ? Czyż słów o to oznacza tylko jakąś próżnię w naszej duszy, którą każdy inaczej wypełnia, a niejeden wcale jej nie dostrzega? Sądzę, że tak nie jest; jestem mocno przekonany, że jest tu głębokie poczucie jakiejś spójni, która z biegiem wieków doszła do skrystalizowania jednolitości, wydobywając się z przygłuszonych , niejasnych pojęć. Mam to przekonanie, że Augustyn ma słuszność, kiedy mówi: „Ty, Panie, stworzyłeś nas dla siebie i serce nasze jest niespokojne, dopóki w Tobie spokoju nie znajdzie“. Jednakże nie jest naszem zadaniem to udowodnić i na drodze badań psychologicznych i psychologji ludów istotę i praw a religji oznaczyć. A więc zostańmy przy temacie czysto historycznym: co to jest chrześcijańska religja?
Gdzież mamy szukać źródeł? Odpowiedź zdaje się być prostą i zarazem wyczerpująca: Jezus Chrystus i jego Ewangelia . Jednakże chociaż to będzie z pewnością nie tylko punktem wyjścia, lecz także podstawową treścią naszego badania, mimo to nie możemy się tem zadowolić, ażeby odmalować jedynie portret Jezusa Chrystusa i główne rysy jego Ewangelii. Nie możemy dlatego, że każda wielka, twórcza jednostka, ujawnia dopiero część swojej istoty w tych, na których oddziaływa. A naw et powiedzieć można, że im potężniejszą jest jednostka, i im bardziej w pływ a na życie duchowe drugich, tem trudniej poznać całokształt jej istoty na podstawie tylko jej słów i czynów. Trzeba zwrócić uwagę na refleks i na skutki działania ujawnione w tych, których był przewodnikiem i panem. Dlatego też jest to niemożliwą rzeczą, otrzymać zupełnie zadowalającą odpowiedź na pytanie: co to jest chrześcijaństwo? jeżeli się ograniczymy jedynie do nauki Jezusa Chrystusa. Musimy postawić przed nasze oczy pierwszą generacyę jego uczniów — tych, którzy z nim jedli i pili—i od nich usłyszeć, jak on na nich oddziałał.
Ale w ten sposób nie będzie jeszcze w y czerpanym nasz materyał: jeżeli w chrześcijaństwie chodzi o jakąś wielkość, której znaczenie z jakąś daną epoką nie było związane, jeżeli z niej i przez to samo nie raz jeden , ale ciągle bez ustanku wychodziły promienie siły, to trzeba i całe późniejsze znaczenie działania jego ducha uwzględnić. Nie chodzi tu o jakąś „naukę “, która w jednej formie powtórzoną, lub dowolnie zmienioną została, ale o życie , które ciągle na nowo się budzi, i wreszcie własnym ogniem płonie. Możemy i to dodać, że Chrystus sam i apostołowie byli o tern przekonani, że religja, którą tu zaszczepiono, w przyszłości wspanialsze momenta przeżyje i na większy swój rozwój patrzeć będzie, aniżeli w czasie swego założenia: wierzyli, że duch jej z jednej jasności przechodząc w drugą, będzie rozwijał dalsze siły. Jak roślinę dopiero w tedy zupełnie poznamy, jeżeli nie tylko jej korzenie i pień, lecz także jej korę, jej gałązki i kwiaty oglądamy, tak możemy także chrześcijańską religję tylko na podstawie zupełnej indukcyi, która musi się p o nad jej całą historyą rozciągać, trafnie ocenić. Przeżyła ona naprawdę klasyczną epokę, i co więcej, miała założyciela, który był tem, czego nauczał — w nim się zagłębić, trzeba przede wszystkiem; — ale ograniczyć się do niego, znaczyłoby punkt widzenia odnośnie do jego znaczenia zacieśnić. Samodzielne, religijne życie chciał on wzbudzić, i dokonał tego; to jest … właśnie, jak zobaczymy, jego właściwa wielkość, że ludzi do Boga prowadził, ażeby życie własne z jego życiem złączyli — jakżeż możemy milczeć o history i Ewangelii, jeżeli jej istotę poznać chcemy? Można by zarzut uczynić, że tak postawione zadanie będzie za trudnem i że jego rozwiązaniu grozi wiele błędów i pomyłek. Nie można temu zaprzeczać; ale ułatwić, uprościć zadanie, ze względu na trudności, tzn. w tym wypadku postawić zadanie niewłaściwie, byłoby rzeczą najzupełniej nieodpowiednią. Następnie znowu, chociaż się piętrzą trudności, wyżej, na większą skalę postawione zadanie ułatwia z drugiej strony pracę; albowiem ona pomaga nam uchwycić istotę zjawiska i wyróżnić ziarno od łupiny.
Jezus Chrystus i jego pierwsi uczniowie byli także dziećmi swego czasu, podobnie jak my, w czasach naszych, t. j. oni odczuwali, poznawali, sądzili i walczyli w pośród widnokręgu i otoczenia swego narodu i swego ówczesnego stanu. Nie byliby ludźmi z ciała i krwi, tylko widmami, gdyby było inaczej. Oczywiście, przez siedmnaście wieków myślano, a wielu spośród naś jeszcze myśli, że „człowieczeństwo” Jezusa Chrystusa, o którem i oni uczą, wystarczy zupełnie, jeżeli się przyjmie, że miał on ludzkie ciało i ludzką duszę. Jakby coś takiego mogło istnieć bez indywidualnego znaczenia! Być człowiekiem, znaczy po pierwsze, posiadać tak i tak oznaczoną , a przez to ograniczoną i zamkniętą, duchową właściwość i po drugie, z tą właściwością stać w jakimś znowu zamknięci 4 (WnlmJ* r a – t o n i tym i ograniczonym historycznym związku. Poza tem niema „ludzi“. Stąd wypływ a jednak bezpośrednio, że nic, nic najzupełniej nie może być pomyślanem, wypowiedzianem i zrobionem, bez tych wykładników właściwej sobie skłonności i czasu. Słowo jakieś może wydawać się na prawdę klasycznem i mającem swoje znaczenie po wszystkie czasy—już w m o w i e samej jest bardzo dające się uczuć ograniczenie. Tern mniej jednak da się przedstawić całość jakiejś duchowej jednostki, tak, że nie odczuwa się tych w rażeń, i z niemi czegoś obcego albo konwencyonalnego, odczucie to zaś musi wzrastać, im w większem oddaleniu czasu znajduje się obserwator.
Dla historyka, który ma uwydatnić rzeczy znaczące i o trwałej wartości-—a to jest jego zadaniem najwyższem—wyłania się z tych stosunków konieczne żądanie, ażeby nie zamykać się w słowach, tylko podawać rzeczy istotne. „Cały“ Chrystus, „cała“ Ewangelia, jeżeli przez tę dewizę rozumie się zewnętrzny obraz w jego wszystkich rysach, i zwraca nań specyalną uwagę, to są tak samo złe i mylne, szablonowe słowa, jak np. „cały“ Luther itd. Są one złe, ponieważ krępują, i mylne, ponieważ nawet i ci, którzy je wydają, o tem nie myślą na seryo, a gdyby spróbowali, nie mogliby. Nie będą mogli, ponieważ jako dzieci swego czasu nie mogą zaprzestać odczuwać, poznawać i sądzić.
Są tutaj tylko dwie możliwości: albo Ewangelia jest we wszystkich częściach identyczna ze swoją pierwszą formą: wtedy przyszła w swoim czasie i z nim odeszła; albo też zawiera trwałe znaczenie w historycznie zmiennych formach. Ostatnie jest pewnem. Historya kościelna pokazuje właśnie w swoich początkach, że „prachrześcijaństwo musiało upaść, ażeby zostało „chrześcijaństwo”; to też i później następowały metamorfozy jedna po drugiej. Z samego początku trzeba było formuły zdejmować, nadzieje poprawiać i sposoby odczuwania zmieniać, i proces ten nigdy w stan spokoju nie przejdzie. Właśnie dlatego jednak, że jak początek, tak też i cały przebieg umiemy prześwietlić, wzmacniamy nasze kryteryum dla rzeczy istotnych i mających prawdziwą wartość.
Wzmacniamy je — niepotrzebujemy jednak brać go z historyi czasów które nastąpiły. Rzecz sama daje nam je w rękę. Będziemy widzieli, że Ewangelia w Ewangelii jest czemś tak prostem a tak potężnie przemawiającem, że łatwo nie można jej pominąć. Nie potrzeba rozległych, metodycznych wskazówek i obszernych wstępów, ażeby znaleźć do niej drogę. Kto posiada zdrowy zmysł dla rzeczy żyjącej i prawdziwe odczucie dla rzeczywiście wielkich rzeczy, ten musi to widzieć i umieć odróżnić, wyłączyć z pod czasowo-historycznych obsłonek. A chociaż nawet nie bardzo to łatwo w niektórych specyalnych miejscach, wyróżnić rzeczy trwałe i przemijające, zasadnicze i tylko historyczne—nie powinno z nami się stać tak, jak z owem dzieckiem, które szukając ziarnka, tak długo obrywało z pręcika listki, aż wreszcie nic mu w ręku nie pozostało i musiało uznać, że właśnie. A listki były samem ziarnem. I historya chrześcijańskiej religji zna także podobne troski; znikają one jednak wobec innych, przez które chciano w nas wmówić, że tutaj nie mamy ani ziarna ani łupiny, ani też wzrostu lub zaniku, tylko że wszystko posiada równą wartość i to trwałą.
W tych wykładach będziemy zatem mówić najpierw o Ewangelii Jezusa Chrystusa, i zadanie to będzie nas najdłużej zajmowało. Następnie wykażemy, jakie wrażenie on sam i jego Ewangelia na pierwszą generacyę jego uczniów zrobiły. Będziemy śledzić wreszcie główne przemiany chrześcijaństwa w historyi, starając się poznać pierwszorzędne typy. Rzeczy wspólne w tych wszystkich zjawiskach skontrolowane przez zestawienie z Ewangelią i znowu główne rysy Ewangelii, skontrolowane przez zestawienie z historya, zbliżą nas, jak przypuszczać można, do istoty rzeczy. W ramach jednego wykładu o małej liczbie godzin, można tylko najważniejsze rzeczy uwydatnić; ale może jest to nie bez pożytku, zwrócić raz uwagę na główne rysy i wytyczne punkta płaskorzeźby i, opuściwszy wszystko co podrzędne, wytężyć wzrok na skoncentrowany olbrzymi materjał. Nawet będziemy musieli odstąpić od tego, ażeby rozszerzać się nad kwestyą żydowską, jej zewnętrznem i wewnętrznem położeniem, albo wypowiedzieć się o grecko-rzymskim świecie. Naturalnie, nie będziemy zamykali oczu na te rzeczy—przeciwnie, one muszą być ciągle w naszym umyśle,—ale daleko idące przedstawienie kwestyi nie jest tu potrzebnem. Nauka Jezusa zaprowadzi nas na nielicznych, ale wielkich stopniach natychmiast na wysokości, na których jego związek z żydostwem wydaje się jeszcze jako luźny, i na których wogóle, przeważna ilość łącznych czynników, które odnoszą się do „historyi czasu”, będzie nieznaczna. Twierdzenie to może się Wam wydawać paradoxalnem; albowiem właśnie dziś znowu, natrętnie zapewniają nas, z miną jak gdyby chodziło o jakieś odkrycie, że nie można rozumieć kazania Jezusa, a nawet go oddać właściwie, jeżeli nie bierze się go w związku z ówczesną nauką żydowską i jeżeli jej przede wszystkiem się nie rozwinie. W twierdzeniu tem jest wiele prawdy, a przecież nie jest ono jak się okaże prawdziwem. Najzupełniej fałszywem jednak będzie wtedy, jeżeli wzniesie się do oślepiającej tezy, że Ewangelia może być tylko pojęta jako religia pewnej zwątpiałej grupy ludowej; że jest to ostateczny wysiłek dekadentyzmu, który widząc, że z nieubłaganą koniecznością trzeba się tej ziemi wyrzec, próbuje zdobyć niebo i żąda tam obywatelskich dla siebie praw — religia mizerabilizmu! To jest tylko ciekawem, że ci naprawdę zrezygnowani jej nie przyjęli, tylko ją zwalczali, i ciekawe, że przywódcy, o ile ich znamy, nie mają faktycznie objawów słabnącej desperacyi; najciekawsze, że ziemi i jej dóbr się zrzekają, w świętości jednak i w miłości zakładają braterski związek, który wielkiej ludzkiej nędzy wypowiada walkę. Im częściej czytam Ewangelie ponownie i przeglądam, tem częściej znikają mi sprzed oczu objaw y tych naprężonych stosunków w tym okresie czasu, w którym znajdowała się Ewangelia i z którego wzięła swój początek. Nie wątpię, że już założyciel zwrócił uwagę na człowieka, w jakiemkolwiek zewnętrznem położeniu mógł się znajdować—człowieka, który właściwie tym samym zostaje, bez względu na to, czy znajduje się na idącej w górę czy spadającej w dół linii, bez względu na to, czy jest bogatym, czy ubogim, czy jest silnego czy słabego ducha. To jest ta pozycya zwierzchnictwa Ewangelii, że ma ostatecznie pod sobą owe wszystkie przeciwieństwa i ponad nimi stoi; we wszystkich bowiem szuka tego punktu, którego to ogólnie panujące naprężenie nie dotknęło. U Pawła występuje to całkiem wyraźnie—jak król jakiś opanowuje wewnętrznie ziemskie rzeczy i stosunki i pragnie je takimi widzieć. Teza o epoce dekadencyi i o religji nędzarzy może się nadawać, ażeby w zewnętrzny przedsionek wprowadzić; może także i słusznie na to co pierwotnie nadawało formę wskazywać; jeżeli się jednak sama jako klucz do zrozumienia tej religji zaleca, trzeba ją odrzucić. Jest ona zresztą z pretensyą tą tylko zastosowaniem ogólnej historycznej mody, która oczywiście dłużej w dziejopisarstwie aniżeli inne mody panować będzie, ponieważ z jej środkami faktycznie niejedna rzecz zaciemniona się rozjaśnia. Do ją dra rzeczy jednak jej wyznawcy nie dochodzą, myśląc po cichu, że jądra takiego wogóle niema.
W końcu proszę mi pozwolić jeden ważny punkt krótko poruszyć: absolutnych sądów w historyi nie możemy wydawać. Jest to pogląd, który dzisiaj—mówię umyślnie: dzisiaj— jest jasnym i nie dającym się odeprzeć. Historya może pokazać, jak było, a także, gdzie możemy te zdarzenia wyświetlić; ująć razem i osądzić, tego nie możemy sobie przyznawać, ażebyśmy mogli absolutne sądy ogłaszać jako wynik czysto historycznego badania. Te zawsze powstają z uczucia i z woli i są rzeczą subjektywną. Nieporozumienie, jakoby poznanie je wytworzyć mogło, pochodzi z tej dawnej, dawnej epoki, w której od wiedzy i nauki wszystkiego oczekiwano, kiedy myślano, że można je tak rozszerzyć, że ogarną i zadowolą wszystkie potrzeby ducha i serca. Jest to rzeczą niepodobną. Jak olbrzymi cetnarowy ciężar spada nieraz przeświadczenie o tem w niektórych godzinach gorącej pracy na naszą duszę, a przecież—jak rozpaczliwą byłoby dla ludzkości rzeczą, gdyby ten spokój w wyższem znaczeniu tego słowa, którego ona pożąda, jasność, pewność i siła, do której dąży, zależały od masy wiedzy i poznania!