Ef 1,3-14
Dzisiejsza niedziela, pierwsza niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego, według kalendarza Kościołów zachodnich jest świętem Trójcy Świętej. Choć święto zdaje się być pamiątką tego, co stanowi serce i istotę chrześcijańskiego Boga, to jest ono w rzeczywistości dosyć późne i nieznane było chrześcijaństwu pierwszych wieków. Święto Trójcy Świętej pojawia się w chrześcijaństwie dopiero w średniowieczu i od tamtej pory stanowi ważne miejsce w liturgicznym życiu Kościoła. Święto Trójcy Świętej jest dniem, w którym, jak co roku, czytane są teksty biblijne wspominające boskie postacie, czyli Ojca, Jezusa Chrystusa oraz Ducha Bożego. Jak co roku kaznodzieje z różnych Kościołów niezwykle się trudzą, by powiedzieć coś sensownego na temat Trójcy Świętej. Cześć z nich jednak pomija ten temat, gdy jest on trudny i niewygodny.
Spory doktrynalne w łonie chrześcijaństwa, z jednej strony fascynacja koncepcją Trójcy Świętej, a z drugiej strony niechęć do tego późnego tworu teologicznego, przychodzą na myśl niemal natychmiast, gdy tylko pomyśli się o tym dogmacie. Opór wobec nazywania Boga Trójcą albo niezwyciężona afirmacja dogmatu obecne były niemal na każdym kroku historii chrześcijaństwa, obecne były wśród wybitnych teologów średniowiecznych, wewnątrz Reformacji, w późniejszym protestantyzmie i są obecny dziś wśród teologów poważnie traktujących kwestie dogmatyczne. W wielu przypadkach zarówno opór, jak fascynacja pojawiają się jednocześnie.
Marcin Luter prawie 500 lat temu, swoje kazanie w okazji Święta Trójcy Świętej rozpoczął takimi słowami:
„Dzisiaj obchodzimy święto Trójcy Świętej, o którym musimy krótko wspomnieć, abyśmy nie świętowali go na próżno. Prawdą jest, że imienia „Trójca” nigdzie nie ma w Piśmie Świętym, ale zostało wymyślone i stworzone przez człowieka. Z tego powodu brzmi to jakoś zimno i lepiej mówić o „Bogu” niż o „Trójcy”.”
Nie ktoś inny jak sam Jan Kalwin, po wydaniu Wyznania genewskiego w 1536 został oskarżony przez luterańskich teologów negowanie dogmatu Trójcy Świętej. Reformowane wyznanie wiary pomijało słowa takie jak „Trójca Święta” oraz „trzy osoby”.
Choć Reformatorzy tacy jak Luter czy Kalwin nie wystąpili nigdy otwarcie przeciwko nauce o Trójcy Świętej i uważali ją za ważny element chrześcijańskiej teologii, to obecne było wśród nich przekonanie, że pojęcia takie jak Trójca czy trzy osoby brzmią sztucznie i nie sposób ich odnaleźć tekstach Pisma Świętego. Ich podejście powinno dać nam do myślenia, myślę, że nie powinniśmy bezmyślnie akceptować wszystkiego, czego nauczają nas teolodzy, choćby wypowiadali się w imieniu całego Kościoła. Z drugiej strony nie powinniśmy też bezmyślnie odrzucać czegoś, co przez wieki było tak ważne chrześcijaństwa, a dla nas dziś zdaje się być „czarną magią”.
Nauka o Trójcy św. nie spadła Kościołowi z nieba, ale była wypracowywana przez chrześcijańskich teologów przez wieki. Niezaspokojony umysł teologiczny próbował odnaleźć naukę, która by rozróżniała pomiędzy nieskończoną mocą i niewyczerpanym źródłem życia, a jego konkretną i bliską nam manifestacją, którą doświadczamy w świecie. Teolodzy przez wieki formułowali naukę, mówiącą o jedności tajemniczego Boga Ojca, który nie ingeruje w żaden sposób na ziemi, i jego widzialnej manifestacji, czyli Synu, który objawia się i działa w świecie, a nawet ukazał się w pełni w człowieku z krwi i kości. Skomplikowane pojęcia filozoficzne jak substancja, hipostaza, persona, zrodzenie, emanacja miały oddawać istotę Boga. Wszystko to jednak stało się inteligencką grą umysłową, którą uprawiali wykształceni teolodzy, a która dla zwykłego człowieka okazała się niezrozumiała i zbyt ciężka do przetrawienia. W związku z czym zażądano od zwykłego chrześcijanina akceptacji nauki o Trójcy Świętej na mocy autorytetu Kościoła, bez potrzeby osobistego zrozumienia.
Połączyć w jedną całość wszystko
Dzisiejszy fragment przeznaczony do rozważania nie zajmuje się jednak zgłębianiem istoty Boga, ustanawianiem nauki jaki Bóg jest sam w sobie. Zajmuje się czymś ważniejszym. Mianowicie tym w jaki sposób Bóg staje się widzialny dla człowieka. W jaki sposób człowiek odbiera Boga. Autor listu do Efezjan pisał „Bóg oznajmił nam tajemnicę woli swojej, aby z nastaniem pełni czasów wykonać ją i w Chrystusie połączyć w jedną całość wszystko, i to, co jest na niebiosach i to, co jest na ziemi w nim”. Pełnią czasu jest tutaj przyjście oczekiwanego Mesjasza, który przynosi nową rzeczywistość, pewną nowość dla starego życia. Orędziem chrześcijańskim jest wiadomość, że Chrystus łączy w całość to, co w niebie i to, co na ziemi. Łączy to, co zostało oddzielone. Jednoczy to, co powinno być zjednoczone.
Treść orędzia chrześcijańskiego, zdaje się nie być tym, co obserwujemy na co dzień. Z jednej strony jest to co na ziemi, czyli nasz porządek dorastania i umierania. Wychowywania kolejnego pokolenia, które zajmuje nasze miejsce i robi to samo. Mechaniczność, brak poczucia sensu, cierpienie, śmierć. Z drugiej strony daleko od nas niebo, czyli nasze spełnienie, sens życia, którego pragniemy i prawdziwa radość za którą tęsknimy. Są to dla nas dwa różne światy. Światy których w żaden sposób nie potrafimy skutecznie pojednać. Pragniemy nieba, patrzymy na nie codzienne oczami wyobraźni, a wciąż nie staje się ono naszą ziemską rzeczywistością. Czekamy więc na nie, gdyż według nas wciąż nie nadeszło. Stoimy pomiędzy dwoma światami w każdym momencie naszego życia i historii. Orędzie chrześcijańskie brzmi: Wszystko, co jest w Chrystusie na ziemi jest pojednane z tym, co w niebie.
Być w Chrysusie
Ale co znaczy być w Chrystusie? Jak możemy być w Chrystusie? Usłyszeliśmy dziś fragment z Ewangelii Jana. Jest to wyjątkowa księga Nowego Testamentu, gdyż na każdym kroku uświadamia odbiorcy, że Królestwo Boże, którego ludzie oczekują nie przyjdzie w przyszłości. Nie pojawi się w momencie naszej śmierci. Ale już tutaj pojawiło się wraz z przyjściem Jezusa Chrystusa. Naszym problemem jest to, że nie potrafimy go dostrzec. Królestwo Boże, spotkanie nieba z ziemią, jest dla Jezusa, dla jego uczniów rzeczywistością na wyciągnięcie ręki. Pomimo, że jest tak bliskie i wszechobecne, jest jednak jednocześnie ukryte i tajemnicze. Nie może być dostrzeżone przez każdego, ale tylko przez tego, kto jest nowonarodzony i prowadzony przez Ducha.
Jest coś niespodziewanego, zaskakującego w pojawieniu się Królestwa Bożego na ziemi, coś co sprzeciwia się opiniom większości i oczekiwaniom mądrych. Nie pojawia się z wielkim hukiem i fajerwerkami. Pojawia się, ale jakby się nie pojawia. Choć może być widziane, zawsze pozostaje niewidzialne. Ten kto pragnie dostrzec je spektakularnych obrazach rodem z filmów fantastycznych, nie dostrzeże ich. Tylko ten, kto dostrzega Boga w cierpiącym i ukrzyżowanym człowieku, dostrzega tajemniczy charakter Królestwa Bożego. Patrząc oczami nowonarodzonego znaczy patrzeć jak dziecko wbrew wyobrażeniom, które przejmujemy z wiekiem od większości ludzi. Wbrew wszystkim wyuczonym i pobożnym obrazom jakie mamy w naszych głowach. Tylko ten, kto dostrzega niczym dziecko moc w słabości, całość we fragmentach, zwycięstwo w porażce, chwałę w cierpieniu, niewinność w winie, świętość w grzechu, życie w śmierci, może dostrzec obecne Królestwo Boże tu i teraz.
Duch Boży, którym człowiek musi być prowadzony, aby ujrzeć Królestwo Boże, nie jest jakąś abstrakcyjną postacią „gdzieś tam”. Duch Boży jest jednocześnie duchem Chrystusa i to ukrzyżowanego. Być w Chrystusie znaczy mieć Ducha Chrystusa. Jest tym, czego nasze oczy potrzebują, aby dostrzec Królestwo Boże. Nasz duch, czyli nasze myśli, nasza wiedza, nasza wola nie potrafią nas przekonać, że Królestwo Boże przyszło. Nie możemy go dostrzec i nie pewno nie dostrzeżemy jak będziemy się do tego zmuszać. Duch Boży przychodzi albo nie przychodzi. A jeśli przychodzi, to w naszym dziecinnym spojrzeniu na świat. W naszym cierpieniu i w naszej porażce. Przychodzi w naszej słabości i w naszym grzechu. Daje nadzieję, wiarę i miłość. Pytanie pozostaje: czy potrafimy je dostrzec?