Mk 7, 31-37
Czytamy dziś fragment Ewangelii Marka o uleczeniu niesłyszącego i niemówiącego człowieka. Ewangelie malują obraz człowieka o imieniu Jezus, który okazał się być Chrystusem. Być Chrystusem oznacza być tym oczekiwanym, którego przyjście odmienia całą rzeczywistość. Przyjście Chrystusa oznacza pojawienie się wyczekiwanego pokoju w czasie wojny i nienawiści, oznacza też uzdrowienie w obliczu szalejących chorób psychicznych i fizycznych. Obecność Chrystusa oznacza pojawienie się przebaczenia i akceptacji dla wszystkich odrzuconych i zawładniętych poczuciem winy. Jest również przezwyciężeniem śmierci dla tych, którzy żyją w strachu i rozpaczy. Obecność Chrystusa oznacza pojawienie się nadziei i sensu dla wszystkich żyjących pustym i nic nieznaczącym życiem.
A jak my malujemy obraz Jezusa, który jest Chrystusem? Można go malować za pomocą linii i kolorów, jak czynili to wielcy malarze we wszystkich epokach. Można malować rysunki Jezusa, jak czynią to podręczniki do religii czy kolorowane Biblie. Można malować obraz Jezusa w kazaniach, jak to czynią duchowni i kaznodzieje każdej niedzieli – nabożeństwo za nabożeństwem. Można go malować w mądrych książkach czy naukach, jak czynią to teologowie. Ale malujemy też obraz Jezusa w naszych sercach, w naszej wyobraźni, w naszej codziennej religijności.
I w tych różnych obrazach Jezus malowany bywa bardzo różnie. Jezus przedstawiany jest jako nauczyciel moralności, który przynosi najlepsze rozwiązania etyczne. Przedstawiany jest też jako reformator społeczny, który przynosi nowy porządek religijny – bez krwawych ofiar i skomplikowanych rytuałów. Jezus przedstawiany jest też jako cierpiący sługa, który został niesprawiedliwie skrzywdzony przez władze i system. Niekiedy przedstawiany jest jako przyjaciel, który jest lekarstwem dla naszej samotności i pustki. Albo przedstawiany jest jako pojawiający się jedynie w momencie śmierci, a poza tym jest nieobecny. Takie obrazy zdają się dominować wśród malarzy, teologów i pisarzy. Ale w sercach niektórych inny obraz będzie ważniejszy. Będą to serca tych, którzy potrzebują kogoś, kto ich uleczy. I dzisiejszy fragment Ewangelii Marka maluje nam obraz Jezusa jako lekarza.
W ewangeliach na każdym kroku mamy obraz Jezusa jako lekarza i uzdrowiciela. Są tam opowieści o ludziach, którzy dzięki Jezusowi odzyskiwali zdrowie psychiczne i fizyczne. Dla starożytnych słowo „zbawiciel” oznaczało „uzdrowiciela”. Zbawić znaczyło uzdrowić. (Przychodnia lekarska w Kleszczowie nazywa się SALUS, co z łaciny tłumaczy się jako zbawienie).
Uzdrowiciel oznacza tego, który czyni całym i zdrowym to, co jest złamane i obłąkane, w ciele i umyśle. I o tym czytamy w naszym fragmencie.
Przyprowadzili do Jezusa głuchoniemego i prosili, żeby położył na niego rękę.
Nieznani nam bliżej ludzie przynoszą do Jezusa chorego człowieka, który nie słyszy i z trudem potrafi wydawać z siebie dźwięki. W dawnym świecie zdecydowana większość ludzkości nie potrafiła czytać ani pisać. Tym samym niemożność usłyszenia drugiej osoby oraz niemożność wyrażania własnych myśli stawiała człowieka w bardzo trudnej sytuacji. Nie jest to świat języka migowego, aparatów słuchowych czy zaawansowanej medycyny. Nasz chory był prawie całkowicie zależny od innych ludzi. I to ci ludzie zdecydowali się przynieść go do Jezusa, aby położył na niego rękę.
On zaś wziął go na bok i na osobności włożył palce w jego uszy, splunął i dotknął jego języka.
Jezus zajmuje się chorym na osobności. Nie wszyscy mogą zobaczyć, w jaki sposób przebiega proces leczenia. Nie jest to cud dla wszystkich. Nie są więc to cudowne uzdrowienia, jakie niekiedy chcielibyśmy oglądać w telewizji lub na stadionach. Nie jest to więc spektakl cudotwórcy, który zdobywa masy fanów poprzez tzw. „obiektywne cuda”.
Zazwyczaj opowieści o uzdrowieniach nie zawierają szczegółów. Autor ewangelii pozwala jednak czytelnikom zajrzeć za „szpitalny parawan”. Jezus leczy poprzez dotyk i ślinę. Choć dziś wydaje nam się to dziwne, to w starożytności dotyk i ślina były uważane za skuteczne środki lecznicze. W tamtych czasach popularne były opowieści o lekarzach czy władcach, którzy potrafili w ten sposób leczyć innych.
Następnie spojrzał w niebo, westchnął i powiedział do niego: Effatha, to znaczy: Otwórz się.
Ten teatralny gest, jakim jest patrzenie w niebo, może oznaczać, że Jezus leczy nie sam, ale leczenie ma miejsce poprzez Bożą moc. Jezus wypowiada do chorego słowa. Choć dla czytelników i każdego obcego mogą brzmieć jak zaklęcie, są to zwykłe i proste słowa w języku ówczesnych żydów. Effatha, to znaczy: Otwórz się.
Zaraz też odzyskał słuch i zdolność mówienia, i mówił poprawnie.
Symbolicznie zamknięte uszy zostały otwarte. Uleczone zostają słuch oraz zdolność mówienia. Nasz pacjent zdrowieje.
Jezus zaś nakazał im, żeby nikomu o tym nie mówili. Im bardziej jednak zabraniał, tym więcej to rozgłaszali. Ogarnięci zdumieniem mówili: Dobrze wszystko uczynił. Nawet głuchym przywraca słuch i niemym mowę.
Działalność Jezusa wywołuje wielkie zaskoczenie. Nie jest to nic nieznacząca sprawa obok której można przejść obojętnie. Wręcz przeciwnie, dla obecnych ludzi jest sprawą niezwykłą i wstrząsającą. Taką, o której nie można milczeć, ale chce się każdemu powiedzieć. I o tym czytamy również w naszej opowieści. I na tym kończy się nasza dzisiejsza opowieść o uzdrowieniu.
A gdzie my dziś znajdujemy uzdrowienie?
Uzdrowienie znajdujemy w każdej możliwej formie. W szpitalach, w przychodniach, w poradniach psychologicznych, w naszych rodzinnych domach, w gronie naszych przyjaciół. Zdajemy sobie sprawę, że nasze ciała i umysły potrzebują leczenia; zwłaszcza gdy nasze życie zostaje rozbite na małe kawałki, a my sami nie potrafimy go złożyć w całość. Nasze ludzkie życie jest otwarte na przeróżne choroby i to one rozdzierają nas na pół, pozbawiając nas naszej prawdziwej jedności.
Jezus nazywany był lekarzem i to lekarz jest pierwszą osobą do której człowiek pójdzie szukać zdrowia. Wszyscy wiemy, że uzdrawiająca moc obecna jest naturze i przyrodzie, które dla naszego zdrowia wykorzystują lekarze i producenci leków. Rozwój medycyny pokazuje, jak zwycięsko walczymy z różnymi formami chorób cielesnych. Wynajdujemy lekarstwa i szczepionki z niemal cudowną skutecznością. Nie potrafimy sobie nawet już wyobrazić świata bez nich.
Lekarze pomagają nam, utrzymują nas przy życiu, ale czy są w stanie uzdrowić nas całkowicie? Czy sprawią, że nasza dusza będzie zdrowa? Na pewno nie, jeśli gnębią nas problemy psychiczne. Jeśli niepokój, niechęć do samego siebie lub wina rządzą naszym życiem. Przeróżne zaburzenia nie dają nam jedności, nie pomagają naszej niespokojnej duszy.
Jezus nazywany był przez uczniów przyjacielem i to przyjaciel jest pierwszą osobą do której pójdziemy szukać zdrowia. Wiemy że uzdrawiająca moc obecna jest w drugim człowieku, który potrafi leczyć swoją obecnością, rozmową i wsparciem. Wiemy też, że nasi bliscy mają moc leczenia naszych chorych dusz. Jeśli chcemy być uzdrowieni pójdziemy do naszych bliskich, rodzin, psychologów, terapeutów czy psychiatrów. I jeśli oni będą wiedzieć, jak nam pomóc, będą starali się uleczyć naszą duszę. Będą próbowali pojednać nas samych ze sobą. Oni wszyscy mogą nam pomóc, ale czy są w stanie uzdrowić nas całkowicie?
Nowy Testament, Kościół, teologia chrześcijańska – wszystkie mówią, że całkowite uzdrowienie – zbawienie – znajduje się w obrazie Jezusa, który był Chrystusem, Uzdrowicielem i Zbawicielem. Drugi człowiek nie może dać nam całkowitego uzdrowienia i pojednania, ponieważ sam jest rozdarty i potrzebuje uzdrowienia. Kto uzdrowi tych, którzy nas uzdrawiają? Podobnie jest z naszymi rodzinami, naszym miejscem pracy, naszym narodem, naszą kulturą – naszym światem. We wszystkim obecne jest rozdarcie i choroba.
Tym, co leczy całkowicie i tym, co składa nasz świat z powrotem w jedną całość jest łaska Boża. Ta łaska może nie usunie krzywdy, która nas spotyka. Nie zadziała jak magiczne zaklęcie wypowiedziane przez czarodzieja. I nie cofnie czasu, aby wydarzenia i choroba, które nas dotknęły nigdy się nie zdarzyły. Ale uczyni coś nowego. Wleje miłość w nasze serca. Pojedna nas z naszym ciałem, z naszą osobowością. Będziemy mieć siłę, żeby pojednać się z drugim człowiekiem. Co niedzielę nazywamy Boga Stwórcą, ale zapominamy, że stwórcza moc działa kierując, lecząc nasz świat. Żyjemy dzięki łasce Bożej, nawet jeśli tego nie wiemy.
Czy doświadczamy uzdrawiającej mocy w obrazie Jezusa Chrystusa, zwanego Zbawicielem? To jest pytanie, które zadaje nam dzisiejszy tekst. Czy doświadczyliśmy w chwilach łaski, że jesteśmy uzdrowieni, że opuszczają nas destrukcyjne duchy, choroby i nasza rozpacz została uzdrowiona? Czy potrafimy na nowo kochać szczerze i całym sercem? Na to pytanie odpowiadają ci, którzy mogą nam powiedzieć, że doświadczyli uzdrawiającej mocy, że łaska Boża pochwyciła ich ciała i duszę, że znów stali się zdrowi. Oczywiście nie zawsze tak się dzieje, ale w tych chwilach, które są chwilami łaski, pojawia się pojednanie i uzdrowienie. Czy dołączymy do nich? – jest to pytanie skierowanego do każdego z nas. Amen