Łk 26,36-46
Rozważamy dziś fragment Ewangelii o wewnętrznym cierpieniu Jezusa, o strachu, o samotności i głębokiej modlitwie.
Jezus opuszcza miasto. Zostawia za sobą wielką i hałaśliwą Jerozolimie, gdzie dudniło życie na rynkach i świątyni. Miasto, gdzie mieszkają zarówno jego zwolennicy i przeciwnicy. Gdzie władze gromadzą się na tajnych naradach, aby powstrzymać Jezusa. Gdzie tłumy żyją wzburzone z powodu jego obecności i działalności. Po ostatniej wieczerzy z uczniami Jezus opuszcza Jerozolimę. Zostawia to wszystko za sobą i udaje się do znanego mu ogrodu poza miastem. Jest to miejsce gdzie często nauczał i spotykał się z uczniami. Jezus znajduje tu spokój i samotność, aby się modlić.
I w tym spokojnym ogrodzie Jezusa dopada ogromny smutek i strach. Z wielką mocą dociera do niego, co niedługo się z nim stanie. Domyśla się, jak będą wyglądać najbliższe dni. Zostanie sam. Oczyma wyobraźni widzi swoje cierpienie, widzi swoją śmierć. I boi się.
I wziął z sobą Piotra oraz dwóch uczniów, i począł się smucić i trwożyć. Wtedy mówi do nich: Smętna jest dusza moja aż do śmierci; pozostańcie tu i czuwajcie ze mną.
Jeszcze trzech najbliższych uczniów towarzyszy Jezusowi. Są to ci, którzy przysięgali mu, że go nie opuszczą. Teraz Jezus mówi im o swoim bólu, który nosi w sercu. O smutku, który przepełnia jego dusze, ponieważ wie, że zbliża się jego cierpienie i śmierć. Prosi więc uczniów, aby pozostali niedaleko. Towarzyszyli mu. Czekali na niego, gdy będzie się modlił.
Potem postąpił nieco dalej, upadł na oblicze swoje, modlił się
Jezus zostaje sam, aby się modlić.
Jezus nauczał, że prawdziwa i szczera modlitwa to nie ta, która odbywa się w miejscu publicznym i na pokaz. Ale prawdziwa modlitwa jest samotnością z Bogiem. Jest wtedy, gdy człowiek zostaje sam. Gdy znika tłum i wzrok innych ludzi. Gdy nic nie przeszkadza. Gdy nic nie stoi pomiędzy naszą duszą a Bogiem. Gdy człowiek pozostaje sam na sam z Bogiem, to właśnie wtedy jest w stanie szczerze wnieść swoje serce do Boga. Zarówno w błaganiach umęczonego serca, jak i w cichych wyrazach wdzięczności.
Jezus zostaje sam, aby się modlić. Pada na twarz. Padanie na twarz jest znakiem wielkiego ucisku duszy i wielkiego strachu. Gdy chowamy twarz, gdy zamykamy oczy, pragniemy na chwilę uciec od całego otaczającego świata. Jezus się boi. Wie, że niedługo zostanie sam, opuści wszystkich i wszystko, opuści nawet siebie, umrze. I mówi do Boga:
Ojcze mój, jeśli można, niech mnie ten kielich minie; wszakże nie jako Ja chcę, ale jako Ty
Kielich jest symbolem losu i przeznaczenia. Tego, co nieuniknione. Tak jak nieuniknione było wznoszenie kielicha i spożywanie wina w czasie uczty. Jest to rytuał, który nie powinien nikogo ominąć.
W naszej Ewangelii kielich oznacza los Jezusa. Aby być Chrystusem musi zostać opuszczony przez wszystkich i umrzeć. To jest nieuniknione. Taki jest jego kielich, który musi wypić. Jezus jednak się boi.
Jezus prosi Boga, aby wybawił Go od najcięższej, najbardziej haniebnej śmierci. Jezus prosi, aby ten kielich go ominął. Dodaje w pokorze: ale tylko wtedy jeśli to możliwe, wszakże nie tak, jak ja chcę, ale tak, jak Ty chcesz!
Jezus w głębi serca wie, że nie może wykorzystywać Boga dla swoich celów. Nie może Boga do niczego zmusić. Ale jednocześnie ma małą nadzieję. Może Bóg nie chce, aby był Chrystusem. Może nie musi cierpieć, może nie musi być odrzucony przez arcykapłanów i zabity.
Jezus zanosi błagania do Boga, ale jednocześnie mówi „Bądź wola Twoja” jak w znanej nam modlitwie.
I wrócił do uczniów, i zastał ich śpiących, i mówił do Piotra: Tak to nie mogliście jednej godziny czuwać ze mną? 26:41 Czuwajcie i módlcie się, abyście nie popadli w pokuszenie; duch wprawdzie jest ochotny, ale ciało mdłe.
Jezus wraca do uczniów i zastaje ich śpiących. Jeszcze przed chwilą uczniowie mówili że są gotowi towarzyszyć Jezusowi do samego końca. Są gotowi umrzeć wraz z Jezusem. Jeszcze przed chwilą Jezus prosił ich, aby czuwali i towarzyszyli mu w jego smutku i cierpieniu duszy. Teraz jednak uczniowie śpią. Jezus nie znajduje ani współczucia, ani zrozumienia wśród uczniów. Jego samotność staje się nieznośna. Jego wielki strach przed śmiercią i ból spotykają się, ze znużeniem jego przyjaciół. Jezus nie ma wielkiego pożytku z uczniów w trudnym dla niego czasie. Mówi: jeśli nie potraficie mi towarzyszyć i czuwać, gdy cierpię, to chociaż „czuwajcie i módlcie się”. Ciało wprawdzie jest zmęczone i słabe, ale duch jest tym, co najsilniejsze.
Znowu po raz drugi odszedł i modlił się, mówiąc: Ojcze mój, jeśli nie może mnie ten kielich minąć, żebym go pił, niech się stanie wola twoja.
Jezus w samotności modli się po raz drugi. Zdaje się, że zaczyna godzić się na swój los. Jeśli taka jest konieczność, jeśli musi zostać odrzucony i umęczony, to przyjmuje ten los. Modlitwa nie zmienia Boga, ale zmienia tego, który się modli. Jezus odnajduje w sobie siłę do tego, aby znieść odrzucenie i cierpienie, które go czeka. Godzi się na swoje przeznaczenie. Zgadza się z wolą Bożą.
I przyszedł znowu, i zastał ich śpiących, albowiem oczy ich były obciążone.
W najtrudniejszych godzinach swojego strachu i cierpienia nie może jednak liczyć na swoich uczniów.
I zostawił ich, znowu odszedł i modlił się po raz trzeci tymi samymi słowami.
Jezus trzy razy zmaga się z Bogiem i prosi Go o miłosierdzie, trzy razy kłania się przed Bogiem i mówi: Bądź wola Twoja. Jezus potwierdza przed sobą i Bogiem, że akceptuje swój los. Nie będzie uciekał, nie będzie szukał za wszelką cenę wyjścia. Jeżeli koniecznym krokiem do pokonania strachu jest wyjście mu naprzeciw, to tak zrobi. Jeżeli koniecznym krokiem aby pokonać śmierć, jest umrzeć, to tak zrobi. Niech się stanie wola Twoja – woła do Boga.
Wtedy przyszedł do uczniów i mówił do nich: Śpijcie dalej i odpoczywajcie, oto nadeszła godzina i Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników.
Jezus powraca do uczniów silniejszy niż na początku. Godziny strachu i cierpienia w samotności się skończyły. Widzi uczniów, którzy wciąż śpią. Kieruje do nich ironiczne słowa. „Spijcie dalej, odpoczywajcie. Ja zaraz zostanę pojmany przez gorliwych arcykapłanów i starszych.” Nadeszła godzina. Czas się wypełnił. Zaczyna się męka Jezusa.
Czytany dziś fragment Ewangelii jest jednym z trudniejszych fragmentów. Przedstawia nam obraz Jezusa, którego ogarnął strach i bezsilność. Nie znalazł wsparcia u uczniów, którzy znużeni nocą nie potrafili mu towarzyszyć. To w modlitwie jednak Jezus odnalazł wsparcie. I to w szczerej i gorliwej modlitwie, którą przeżył w samotności.
Dzisiejsza opowieść uczy nas, że prawdziwa modlitwa, która daje ukojenie potrzebuje samotności i wyciszenia. Modlitwa która dodaje sił i odwagi odbywa się z dala od hałasu i tłumu ludzi. Nie jest pustym nawykiem. Jest wtedy, gdy zupełnie sami, bez ukrytych motywów, bez tchórzliwego wycofywania się, gdy stajemy sam na sam z Bogiem. To wtedy w naszych duszach mogą wybrzmieć najgłębsze błagania i westchnienia. To wtedy nasze serce może prawdziwie wznieść się do Boga, aby być jak najbliżej.
I gdy zanosimy do Boga nasze błagania, to robimy to nie po to, aby coś na nim wymusić. Nie po to, aby Boga wykorzystać i aby dostosował się do naszej woli. Nawet Jezus tego nie robi. Niezgłębiony Bóg wie najlepiej, co ma komu dać. Modlimy się, aby odnaleźć Boga i wewnętrzną siłę. Po to aby zanieść Mu nasze potrzeby serca. I aby nas wysłuchał. I wtedy właśnie będziemy w stanie jak Jezus ze szczerym i uczciwym sercem powiedzieć do Boga: Bądź wola Twoja. Nie moja, ale Twoja. Amen.